O tym, że w Polsce będzie nowy ambasador, który zastąpi Arndta Freytaga von Loringhovena, wiadomo było już w marcu. W kwietniu pisały o tym gazety. Tym nowym ambasadorem jest Thomas Bagger, zawodowy dyplomata, który wcześniej był szefem departamentu zagranicznego w kancelarii prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera. Ale nie wyciągajmy z tego pochopnych wniosków. Bagger w swojej karierze był w grupie bliskich współpracowników Klausa Kinkela (FDP) i Joschki Fischera (Zieloni), pisał im przemówienia. Był też szefem gabinetu ministra spraw zagranicznych, gdy tę funkcję sprawował Guido Westerwelle (FDP). No i przez kilka lat kierował w Auswärtiges Amt departamentem planowania polityki zagranicznej. Pracował także w ambasadzie Niemiec w Pradze i w Ankarze. Jest to więc dyplomata doświadczony, mający świetne kontakty na szczytach niemieckiej władzy, i to praktycznie z każdym. To go zresztą łączy z poprzednikiem – Arndt Freytag von Loringhoven przed objęciem placówki w Warszawie był m.in. ambasadorem w Czechach, a w latach 2007-2010 wicedyrektorem Federalnej Służby Wywiadowczej BND. Później zaś, od roku 2016, był zastępcą sekretarza generalnego NATO ds. wywiadu i bezpieczeństwa. Na marginesie – obu ambasadorów łączy jeszcze jedno. Są synami generałów. Z tym że ten poprzedni jest synem adiutanta Adolfa Hitlera, a ten obecny – synem dowódcy wojsk lądowych i generalnego inspektora Bundeswehry. Widać więc w tym wszystkim pewną konsekwencję – Niemcy wysyłają do Warszawy ambasadorów od pokoleń znakomicie umocowanych w establishmencie. O tym, że Warszawa jest istotna w polityce Niemiec, świadczy chociażby notatka w „Süddeutsche Zeitung” z 2 kwietnia br. Zaznaczono w niej, że „w tym roku do obsadzenia jest aż osiem stanowisk w ambasadorskiej karuzeli w ważnej politycznie i prestiżowej grupie zaszeregowania B9”. Te placówki to Waszyngton, Londyn, Pekin, Delhi, Tel Awiw, Warszawa, Madryt i Meksyk. I że o obsadzie tych stanowisk zadecydowało specjalne spotkanie przedstawicieli rządzącej koalicji. Dla porządku – ta grupa jest większa niż dziewięć państw, ale sam fakt, że Auswärtiges Amt zalicza do niej Polskę, jest znaczący. Dodajmy do tego jeszcze jeden element. To spotkanie nie było dzieleniem łupów, tak jak my w Polsce do tego przywykliśmy. Do Tel Awiwu wysłano Steffena Seiberta, który przez ponad 11 lat był rzecznikiem Angeli Merkel. Z kolei w Waszyngtonie przedłużono mandat dotychczasowej ambasador Emily Haber na następny rok, mimo że skończyła 66 lat i w zasadzie mogłaby odejść na emeryturę, a w USA jest od roku 2018. Arndt Freytag von Loringhoven mógłby więc uznać, że jego misja w Warszawie zakończyła się porażką – bo ambasadorem był tu niespełna dwa lata. Ale, oceniając na zimno, czy miał szansę na sukces? W jednym z ostatnich wywiadów odchodzący ambasador mówił: „Jakie intencje mają obecne władze w Warszawie? Czy chcą, aby Niemcy były silnym sojusznikiem Polski, czy też potrzebują nas w roli kozła ofiarnego dla rozgrywania własnych problemów wewnętrznych?”. Nie trzeba być wielkim analitykiem, by wiedzieć, że dla PiS Niemcy zawsze będą tym złym. I że Thomas Bagger w tych sprawach, mimo dobrego inauguracyjnego wystąpienia, również nie będzie miał łatwo. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint