Nieoczekiwane wrażenia z podróży po Polsce Kiedy podróżujemy po Polsce, a omijamy główne szlaki, raz po raz natykamy się na miejsca i zjawiska, które nie pasują do niczego. Rzeczy zakręcone, odklejone, cuda. Są ich setki. Przypomnijmy kilka, skacząc po mapie ruchem konika szachowego. Drugie życie Bornego Sulinowa Borne Sulinowo, radzieckie miasteczko skryte w borach między zachodniopomorskimi jeziorami, od dobrych kilku lat inkorporuje się do Rzeczypospolitej, ale nierówno, hybrydowo. W sklepie z towarami radzieckimi (byczki w puszce, świetne pod wódeczkę) słuszny posąg Lenina. Ale fasadę sklepu jakaś patriotyczna ręka pochlapała czerwoną farbą. Plakaty zapraszają na przeglądy piosenki obozowej, harcerskiej, wojskowej – jeden z zespołów nazywa się Spocznij! Przed wzorcowo odrestaurowaną willą gen. Wiktora Dubynina, ostatniego dowódcy wojsk radzieckich w Polsce, materializuje się największy koszmar generała: na masztach powiewają dwie flagi – biało-czerwona i niebieska, unijna. Za to willa gen. Heinza Guderiana, który ze swoją „pancerną pięścią” wyruszył stąd we wrześniu 1939 r. na Polskę, w kompletnej ruinie. Miejscowe pijaczki degustują tam amarenę. Zupełnie jak w „szkieletorach”, które straszą po okolicznych lasach. Dawne budynki koszarowe, które miejscowi wyczyścili ze wszystkiego, co dałoby się sprzedać w punkcie skupu czegokolwiek, służą bezdomnym za przytulisko, są też bazą dla popijaw i schadzek. I miejsce nieoczekiwanie wzruszające: były radziecki cmentarz. Różni się od innych radzieckich. Szare, kamienne płyty nagrobne, na których prześwitują czerwienią gwiazdy, sierpy i młoty – i zdjęcia. Na nich uśmiechnięte dzieci, dziewczyny, młodzi chłopcy. Pod nogami plączą się plastikowe zabawki, które ktoś przed laty położył swojemu maleństwu na grobie. Rzecz się wyjaśnia, gdy wczytać się w napisy: chowali tam swoich, ale tych mniej ważnych. Takich, których nie opłacało się transportować do kraju. Dzieci, panie z personelu, wielu „nieznakomych”, zapewne ofiary wypadków na poligonie, w tym pewnie i tacy, którzy wdepnęli na minę po pijaku. Ludzie, na których nikomu nie zależało. Budzik traktorzysty Rzut beretem (robotnika rolnego) od Bornego, we wsi Bolegorzyn, zagubionej w plątaninie lokalnych dróżek, jest Muzeum PGR. Było ich tu wiele, bo repatriantów zza Buga ominęła reforma rolna. Zamiast rozdawać z pańskiego – jak choćby w Małopolsce – po hektarze czy dwóch na każdego robotnika folwarcznego, władza ludowa od razu zakładała rodzime wersje kołchozów. Po raz pierwszy byłem tam – trzeba się wcześniej anonsować telefonicznie – po rodzinnym pogrzebie w Szczecinku. W czasie konsolacji siedziałem przy stole w gronie starszych ludzi, których młodość upłynęła w tamtejszych pegeerach. Wspominali, rozrzewniali się i nie mogli tamtych czasów się nachwalić. Roboty było niewiele, mieszkanie za półdarmo, życie tanie, bo wszystko brało się „z państwowego”, bimberku każdy upędził, ile potrzebował. I te romanse dojarki z panem oborowym… A w muzeum – cała, lekko przykurzona, rupieciarnia. Od sztandarów przechodnich, telefonów bez tarczy (tylko do obioru), przez niezliczone tabliczki: „Do pracy przychodź trzeźwy i wypoczęty!”, po „kącik czytelniczy”. W nim półki zapełnione „Notatnikiem agitatora”, tomikami „Biblioteczki szkoły i domu” i „Dziełami” Lenina w 50 tomach. Nie wyglądają na zaczytane… Te same strony. Łagiewniki. Nazywają się tak samo jak krakowskie, ale wyglądają zupełnie inaczej. W krakowskich Łagiewnikach dwa potężne, wzniesione stosunkowo niedawno, sanktuaria: – Miłosierdzia Bożego i Centrum Jana Pawła II. Dzieli je najwyżej pół kilometra. To zapewne najmniejsza w skali świata odległość między pobudowanymi w naszych czasach ogromnymi świątyniami. Cóż, pobożność krakowian jest legendarna… Łagiewniki z Zachodniopomorskiego to wioseczka mniej niż uboga. Popegeerowska, a jakże. Żeby żyło się tu ciut weselej, mieszkańcy zrobili, co mogli – namalowali na okolicznych kamieniach przydrożnych uśmiechnięte gęby. A z opony traktora zrobili tarczę budzika traktorzysty, którego wskazówka na stałe pokazuje szóstą rano. I już jest weselej… Lenin, który nie kroczy A skoro zawędrowaliśmy w lata 50., to koniecznie musimy zajrzeć do Nowego Targu. Bo tam, w podziemiach urzędu miejskiego, funkcjonuje świetnie zachowany bunkier, który miał chronić władze polityczne Podhala na wypadek wybuchu wojny nuklearnej. Dziś mieści się tu Izba Zimnej Wojny i Socjalizmu. Na ścianie tajny wówczas „Plan obrony terytorialnej gminy Nowy Targ”, w szafkach gumowe płaszcze ochronne, maski przeciwgazowe (można przymierzyć). W kąciku