We wtorek, 2 maja, prezydent RP urwał się z roboty na wagary. Właściwie poszli we trzech – jeszcze Pawcio i Witek, których natychmiast muszę tu przeprosić za amikoszonerię, bo to przecież ministrowie. Ale zamiast iść w krzaki nad Wisłę, żeby pochuliganić, udali się na Stadion Narodowy i akurat trafili na mecz o Puchar Polski w piłce nożnej. Nie wiadomo, którędy weszli. Musieli wpaść na jakichś dzianych kumpli, którzy rozpoznali wagarowiczów mimo przebrania i przemycili do własnej loży. Prezydent miał na sobie lekko hipsterskie paletko, tak żeby nikt się nie kapnął, jak ważną personę ono okrywa, bo inaczej zaraz by się nim zajęli jacyś umyślni. Dostałby krawat i kazaliby mu siedzieć na trybunie honorowej, w pierwszym rzędzie, obok uroczyście już ukrawaconego Zbigniewa Bońka, prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. A wtedy z wagarów nici. Oczywiście gdyby prezydent chciał przy okazji się dowiedzieć, co w trawie piszczy, przebrałby się najpierw za kibica z Gdyni i spędził pierwszą połówkę meczu wśród gwiżdżących na poznaniaków, a w drugiej na odwrót. Miałby dylemat w dogrywce, który szalik założyć, żeby nie zranić własnych uczuć, jednakowo gorących, jak to u prezydenta, nie tylko do Gdyni i Poznania, ale także do Radzionkowa i Suwałk. Wybrał opcję „u swoich”, co dało mu pełne dwie godziny luksusowego luzu. Nie miałby gorzej pod względem jadła i napojów w loży honorowej, tyle że tam musiałby pogadać o poważnych sprawach dotyczących rozgrywek ligowych i pucharowych. Wyszło na jaw, że prezydent Andrzej Duda jest na meczu, choć nie ma go we właściwym fotelu, kiedy odezwał się telefon dyrektora sportowego Polsatu. Kanał sportowy tej telewizji transmitował finał, a jakiś damski głos w telefonie instruował Mariana Kmitę, że „obowiązuje zakaz pokazywania prezydenta podczas transmisji”. Nie siedzę w głowie tego człowieka, ale założę się, że pomyślał najpierw, że go wkręca jakiś figlarz albo „życzliwy” konkurent. Że z taką prośbą, przepraszam, decyzją antenową zgłasza się do niego Kancelaria Prezydenta RP, chyba nie pogodził się do dzisiaj. Piszę śmiało, bo też tak mam. Widziałem w telewizji Andrzeja Dudę na jakimś jublu „Super Expressu”, równie wytwornym jak sam szmatławiec, ale nigdy nie uwierzę, że prezydent RP był na tej uroczystości. Nie widziałem go na 200-leciu Uniwersytetu Warszawskiego, ale nie uwierzę, że nie wziął w nim udziału urzędujący prezydent Polski. Prezydent RP, będący patronem rozgrywek o Puchar Polski w piłce nożnej, który jest na meczu finałowym, ale udaje, że go tam nie ma, to następny akt tego samego dramatu tożsamościowego. W akcie końcowym prezydent wyszedł z tajnej loży i stanął w rzędzie oficjeli gratulujących piłkarzom. Co miał wtedy zrobić Marian Kmita, aby postąpić zgodnie z instrukcją Kancelarii Prezydenta Nałożyć pasek czy zawiązać oczy kibicom na stadionie i widzom Polsatu?! To prawda, że stadion wygwizdał Andrzeja Dudę w ubiegłym roku. Patron pucharu stwarzał jednak wrażenie, że go to specjalnie nie zabolało. Dlaczego w tym roku zachował się jak prezydent na wagarach? Z piłkarskim Pucharem Polski był kłopot od zawsze. Kiedyś sam garnek ważył ładnych parę kilo, był z mosiądzu i miał ruchomą pokrywkę, która groziła śmiercią lub kalectwem, gdyby ktoś chciał wywijać tym trofeum. Patronem był przewodniczący Rady Państwa. Nie wiem, czy żyje jeszcze jakiś kibic, który jakiegoś przewodniczącego Rady Państwa widział kiedyś na meczu finałowym, ale wiem, że to dobry, książkowy i kinowy temat dla ludzi z pamięcią Stefana Szczepłka, Andrzeja Strejlaua i Mariana Kmity oraz talentem filmowym Janusza Zaorskiego. Taką próbę, jaka teraz udała się Zbigniewowi Bońkowi, żeby z krajowego pucharu zrobić największe święto piłki nożnej, sam podjąłem w TVP 30 lat temu. Było jak w dowcipie o konserwach mięsnych: zrobilibyśmy wielką fetę, ale PZPN nie ma pieniędzy na odnowienie trofeum, a Polska nie ma ani jednego stadionu. Sam wyłożyłem kasę na wypucowanie pucharu, żeby ładnie blikował w kamerze, bo takie było życzenie reżysera Zbigniewa Proszowskiego, którego przymuszałem do zrobienia nowego sygnału rozgrywek. Niewiele więcej mi się udało, bo byłem za cienki. Dlatego mam dużo szacunku dla Zbigniewa Bońka jako piłkarza, tyle samo jako prezesa związku, który wynalazł i trzyma pod parasolem Adama Nawałkę, a najwięcej za ustanowienie nowej piłkarskiej tradycji, finału Pucharu Polski na Stadionie Narodowym 2 maja. Kiedyś jeszcze myślałem, że finał pucharu powinna transmitować TVP. Po telefonie z Kancelarii Prezydenta do Mariana
Tagi:
Andrzej Duda