Miłość poradzi sobie nawet w Iraku, więc przygód i romansów jest tam mnóstwo, zdarza się nawet sporo mieszanych małżeństw Można by pomyśleć, że w starciu z pociskami karabinowymi i samochodami pułapkami strzały Kupidyna w Iraku nie mają szans. Można by również przypuszczać, że nawet poza strefami objętymi działaniami wojennymi miłosne zapędy tysięcy ludzi z Zachodu ostudzą już same otaczające ich zewsząd zakazy islamskiej kultury. Nie wierzcie w to. Miłość poradzi sobie nawet w Iraku, dlatego miłosnych przygód i romansów jest tam bez liku, a nawet zdarza się całkiem sporo mieszanych małżeństw między żołnierzami wojsk koalicji, kontraktorami i ludnością miejscową. W praktyce są to trzy typy związków: amerykańscy żołnierze żenią się z Irakijkami, Amerykanki z wojska wychodzą za kontraktorów, których poznają w trakcie działań w terenie, wreszcie kontraktorzy żenią się z Irakijkami. Osobiście nigdy nie słyszałem o tym, by w tym skomplikowanym trójkącie miłości pojawił się jakiś Irakijczyk. Dlaczego? Ponieważ wszystkie te romanse mogą przetrwać tylko pod jednym warunkiem: że związek będzie mógł wspólnie zamieszkać i żyć poza granicami Iraku. A tego Irakijczycy zasadniczo nie są w stanie zapewnić. (…) OŚRODKIEM tego małżeńskiego bazaru jest stosunkowo bezpieczna Zielona Strefa, gdzie funkcjonuje cywilna administracja Iraku i pracują setki miejscowych kobiet zatrudnionych jako sekretarki, przy pracach biurowych czy w gastronomii. Podczas codziennej pracy spotykają się one w naturalny sposób z mężczyznami z wojsk koalicyjnych oraz armii najemników i zaczynają nawiązywać się relacje męsko-damskie. Wewnątrz strefy kwitnie życie towarzyskie, są dyskoteki i bary, nietrudno więc umówić się w ciągu dnia na wieczór. Życie wewnątrz strefy wygląda, jakby to był 51. stan USA, a kiedy tam byłem, zawsze czułem się jak w środku jakiegoś statku obcych, który otacza coś w rodzaju pola siłowego. Na zewnątrz panuje harmider i anarchia, nie ma żadnego poczucia bezpieczeństwa. Wewnątrz obcy najeźdźcy i Irakijczycy potrafią nawiązywać kontakty i rozwijać własną wyjątkową kulturę. W Zielonej Strefie kwitną najrozmaitsze relacje: od czysto platonicznych przez oparte wyłącznie na pożądaniu aż po prawdziwą miłość. Moim zdaniem jednak mnóstwo irackich dziewczyn – a są wśród nich naprawdę ładne – jest gotowych za wszelką cenę złowić jankesa na męża, żeby móc wydostać się z bagdadzkiego piekła i wyjechać do świata, gdzie znajdą względne bezpieczeństwo i dobre życie w największym konsumpcyjnym społeczeństwie na ziemi. I tak właśnie się dzieje, ponieważ z chwilą zawarcia związku małżeńskiego nie mają już powrotu do kraju. (…) IRAKIJKI UTRZYMUJĄ swoje plany w kompletnej tajemnicy, czasem nie mówią o niczym nawet rodzicom. W pewnym momencie nadchodzi ich wielki dzień: przywożą walizki do strefy i zaraz po ceremonii przed urzędnikiem stanu cywilnego są gotowe do wyjazdu. Pracownicy amerykańskiego urzędu imigracyjnego muszą wcześniej wszystko sprawdzić i wydać wizę, ale na szczęście i oni mają biuro wewnątrz strefy. Młoda para ślubuje sobie w pałacu prezydenckim, który znajduje się w centrum Zielonej Strefy na wielkim zakręcie rzeki. (…) Kiedy węzeł małżeński zostaje wreszcie zawiązany, młodzi mają tylko jedną drogę wyjazdu, a droga ta prowadzi w chronionym konwoju na lotnisko prosto do samolotu wylatującego z Iraku. Kiedy byłem w Bagdadzie, zawierano tak dużo małżeństw, że w pałacu wyznaczono specjalne dni na śluby. Znałem trzech czy czterech amerykańskich kontraktorów, którzy zdobyli się na ten krok i poślubili panny młode z Bagdadu. Wydaje się, że następuje znaczny spadek liczby małżeństw międzywyznaniowych zawieranych między wyznawcami szyizmu i sunnizmu, jednak być może po części przyczyniają się do tego śluby zawierane przez zachodnich żołnierzy z Irakijkami w Zielonej Strefie. Pewnego cichego wieczora w lipcu 2003 r. w barze jednego z bagdadzkich hoteli rozkoszowałem się drinkiem w towarzystwie brytyjskiego korespondenta, którego byłem ochroniarzem. Zaprosił do naszego stolika paru innych kolegów po fachu z różnych ekip telewizyjnych (…). Była tam pewna dziennikarka. Powiedzmy, że miała na imię Jasmine. Miała niecałe 40 lat, ciemne włosy i była całkiem atrakcyjna. Za chwilę miałem się przekonać, że jest spragniona miłości i właśnie szuka okazji. Nie minęło więcej niż 20 minut od chwili, kiedy nas sobie przedstawiono, a już przyparła mnie do muru, zręcznie odwracając rozmowę od tematów
Tagi:
John Geddes