Klinika musiała wynieść się z budynku elżbietanek i zostawić specjalistyczne urządzenia Warszawski Szpital Elżbietanek. Specjalistyczna klinika chirurgii naczyniowej. Wszystko oprócz aparatury było tu zgrzebne. Wytarte linoleum, w szatni, tuż przed salą operacyjną, nazwiska lekarzy wypisano na zwykłym plastrze. Tusz trochę się rozmazał. Pierwszy wieszak zajmował prof. Walerian Staszkiewicz. Profesor jest konsultantem wojewódzkim ds. chirurgii naczyniowej, do jego kliniki trafiały najtrudniejsze przypadki z Mazowsza. Rocznie przeprowadzano 1,4 tys. operacji, wykonywano 10 tys. badań. 70% szkoleń lekarzy, koniecznych dla tej gałęzi medycyny, odbywało się właśnie tutaj. Ale wszystko to czas przeszły. W gabinecie profesora piętrzą się specjalistyczne książki, personel w rozsypce, na sali ostatni pacjent, bezdomny, któremu trzeba znaleźć schronienie. Właśnie wygasła umowa między powiatem prowadzącym szpital a zgromadzeniem sióstr. Klinika chirurgii naczyniowej przenosi się do Szpitala Bielańskiego. Byli tu gośćmi, obcymi (tak ich określa dyrektor szpitala, Dorota Jarosz), więc jako pierwsi zorganizowali sobie nowe życie. Wraz z prof. Staszkiewiczem do Bielańskiego przechodzi większość lekarzy i część pielęgniarek. Niezbędny sprzęt o wartości 2,5 mln zł musi zostać w szpitalu. Zdumiewa to profesora, dla dyrekcji szpitala jest oczywistością. – Tak zapisano w umowie. Przewiduje ona zwrot budynku wraz ze sprzętem. Ugoda została podpisana 10 lat temu – przypomina dyr. Dorota Jarosz. – I ani pan profesor, ani ja nie jesteśmy w niej stronami. Dyskutować mogą powiat i siostry elżbietanki. Tylko gdyby szpital został zlikwidowany, aparatura mogłaby przejść gdzie indziej. Umowa rzeczywiście jest ogólnikowa i niekorzystna dla każdego, kto w wyposażenie włożył choćby złotówkę. Przypomina to sytuację osoby, która wynajmuje mieszkanie, a gdy się wyprowadza, nie może zabrać lodówki ani telewizora kupionych za swoje pieniądze. Prof. Staszkiewicz przyszedł do placówki siedem lat temu. To, co zastał, m.in. aparaty do wspomagania oddechu, nadawało się do Muzeum Techniki. Nowy sprzęt został kupiony przez samorząd, wojewodę i zachęconych przez profesora sponsorów. Obchodzimy wymarłe pomieszczenia: nowoczesny stół operacyjny, rentgen do śródoperacyjnych badań naczyń i ich poszerzania, wyposażenie oddziału pooperacyjnego – monitory, aparatura do znieczulenia. – Sprzęt nie zmarnuje się, a zdanie profesora w tej sprawie nie interesuje mnie – mówi dyr. Dorota Jarosz. – Oczywiście, sprzęt jest specjalistyczny, ale nie aż tak, żeby nie mógł służyć gastrologom lub kardiologom. – To nieprawda – oburza się profesor i znowu wylicza: – Sześć kardiomonitorów, dwa aparaty do znieczulenia, pięć respiratorów. Nie wykorzystają tego na swojej kadłubkowej gastrologii i kardiologii, na której nie wykonuje się żadnych zabiegów. Wyposażenie tych oddziałów jest wystarczające. Nawet nie powinni wykonywać poważniejszych zabiegów, nie są do tego przygotowani. Oczywiście, na siłę można wykorzystać najnowocześniejszy sprzęt do najprostszych badań. Ale to będzie oznaczało jego marnowanie. I to, że chorzy pozostaną bez pomocy. Przecież szpital nie podpisał umowy z kasą chorych na usługi chirurgiczne. Nawet gdyby sprowadził fachowców, kasa nie zwróci za operacje. Zapewnienia pani dyrektor, że „sprzęt zostanie wykorzystany”, to dziś jedyny konkret. Nie wiadomo, czy aparatura kupowana dla publicznego szpitala nie trafi w ręce prywatnego właściciela. Siostry zapewniają, że chcą w budynku utrzymać szpital, ale być może będzie to luksusowa klinika, do której dostęp będą mieli tylko zamożni. Takie elitarne wykorzystanie sprzętu na pewno nie było zamiarem sponsorów. Przecież sprzęt kupowano, by ratował życie. I znowu powracają darczyńcy. Czy po to kupowali aparaturę? W prywatnej klinice, nawet jeśli będzie wykonywała poważne zabiegi, zaporą będą ceny. Prywatna operacja żylaków kosztuje 2,5 tys. zł, przepukliny – 2 tys. Oczywiście, klinika chirurgii naczyniowej poradzi sobie. Szpital Bielański przyjmie znakomity zespół nawet bez aparatury. Znowu będą szukać sponsorów, kombinować. Jednak odbudowywanie aparatury zajmie co najmniej kilka lat. Władze powiatu niechętnie wypowiadają się o przyszłości pozostałych klinik. Dziwne, że gdy chodzi o dobro pacjentów, władza samorządowa nie zajmuje w tej sprawie zdecydowanego stanowiska. Siostry poprosiły, by powiat jak najszybciej opróżnił budynek. Podobno miała to być forma zachęty do dyskusji o przyszłości placówki. Jednak ludzie są przerażeni. Nie wiadomo, co stanie się z pracownikami. Za to wiadomo, że w opustoszałych salach chirurgii naczyniowej zostaje świetne łóżko operacyjne. Lekarze pokazują,
Tagi:
Iwona Konarska