Pod Tatrami jak grzyby po deszczu wyrastają „obiekty pensjonatowe”. Większość to po prostu apartamenty na sprzedaż Są profesjonalni i eleganccy, także bardzo uprzejmi. Twierdzą, że w Zakopanem ceny nieruchomości będą stale rosły, a inwestycja w apartament lub hotel przyniesie pewny zysk – od 7 do 10% w skali roku. Co się kryje za słowami o „inwestycjach z klasą” w „urzekające pięknem” obiekty? „Przygotowaliśmy dla Państwa ofertę inwestycji w nieruchomości, która daje możliwość posiadania własnego luksusowego apartamentu, a jednocześnie czerpania korzyści finansowych z wynajmu. Potencjał wzrostu wartości posiada szczególnie Zakopane, które prężnie się rozwija. Popyt na wynajem w górach utrzymuje się przez cały rok, co powoduje, że ceny wynajmu utrzymują się na wysokim wzrastającym poziomie, co zapewnia szybki zwrot z inwestycji”, czytam w ogłoszeniu na stronie internetowej Otodom. Małych nie finansujemy Najpierw przykład inwestycji na małą skalę. Mieszkanka Zakopanego chce przenieść i zrekonstruować XIX-wieczny góralski dom. Stworzy w ten sposób miejsca noclegowe dla dwóch osób lub rodziny z dziećmi. Dzwoni do banku z pytaniem o kredyt hipoteczny. Reakcja pracownika jest entuzjastyczna. – Dom w Zakopanem na wynajem? To pewna inwestycja, dostanie pani kredyt, nie ma najmniejszego problemu. Ale problemy pojawiają się już po chwili. – Co? Tak mało metrów i taki niski kredyt? Małych nie finansujemy – kończy rozmowę przedstawiciel banku. Tymczasem po tym, jak wiosną 2017 r. w Zakopanem zniknęły stare drzewa, niemal na każdej ulicy wyrastają „obiekty pensjonatowe”. Część nigdy nie będzie pensjonatami, to po prostu apartamenty na sprzedaż. Oszustwo widać od razu, bo jeszcze zanim ruszy budowa, zaczyna się sprzedaż mieszkań. Ale „obiekty pensjonatowe” mogą być większe. Zajmują więc niemal całe działki, a przepis wymagający, by część terenu pozostała zielona („biologicznie czynna”), inwestorzy omijają, budując parkingi z płyt ażurowych. Z zachowaniem eleganckiej prostoty Znikają przy tym zabytkowe zakopiańskie wille. Fotografuję zgliszcza jednej z nich. Po drugiej stronie ulicy żołądkuje się jakiś zażywny, łysawy mężczyzna. Budynek, z którego prawdopodobnie wyszedł, stoi w miejscu Płazówki, drewnianego domu Stanisława Płazy, znanego zakopiańskiego pediatry. Po śmierci doktora, mimo protestów mieszkańców Zakopanego, ale dzięki zgodzie wydanej przez Janusza Majchra, ówczesnego burmistrza, nowi właściciele rozebrali Płazówkę i postawili murowany budynek przyozdobiony falistymi daszkami pokrytymi czymś czarnym, udającym gont. Najpierw zniknął postawiony z dbałością o każdy detal dom z bali, potem otaczające go drzewa. W następnej fazie pojawiła się dziura w ziemi, w końcu stanął „obiekt pensjonatowy” tak rozłożysty, że zabrakło miejsca na ogród. Oddajmy jednak sprawiedliwość inwestorom: w północno-zachodnim sektorze działki, 50 m od tyłów zakładu pogrzebowego Charon, pozostawili trawnik, na którym zmieściły się trampolina dla dzieci, dwie ławeczki oraz stolik dla rodziców lub gości. Na stronie internetowej nowego obiektu nazywającego się willą czytamy: „Architektura nawiązuje do stylu zakopiańskiego. Wnętrza są urządzone elegancko, z zachowaniem prostoty oraz funkcjonalności, co pozwala na idealny wypoczynek”. Protesty mieszkańców przeciw likwidacji Płazówki i otaczającej ją zieleni inwestor określa mianem nagonki. Przytoczenie opinii historyka sztuki o tym, co ta „willa” ma wspólnego ze stylem zakopiańskim, byłoby najpewniej elementem kampanii nienawiści, powstrzymam się więc od tego. Okrągły pan z narażeniem życia przeskoczył już w miejscu niedozwolonym ruchliwą ulicę Nowotarską i w niewybrednych słowach żąda, abym przestał fotografować. Zachowuje się, jakby chciał mnie pobić, ale utrzymuję bezpieczny dystans i mówię: – To przecież zabytek, mogę fotografować zabytki. Mężczyzna wybucha okraszoną wulgaryzmami przemową o bezdomnych podpalających domy. I spontanicznie tłumaczy się, że on przecież nie może bez przerwy pilnować i nie wie, kto i kiedy tam wchodzi. Bandy podpalaczy to rzeczywiście trapiąca Zakopane plaga, ale nie spotkałem jeszcze osoby, która wierzyłaby w ich bezdomność. W ciągu następnych miesięcy „z zachowaniem eleganckiej prostoty” obok opisanych zgliszczy dyskretnie, po jednym znikają stare i młode drzewa, nikną też krzewy i pozostałości domu. Góra odpadów przykryła miejsce, gdzie zwykle wiosną kwitły krokusy. Najbardziej żal mi wiekowego jawora. Nie popadajmy jednak w sentymentalizm, bo dzięki tym pracom porządkowym mieszkańcom nowej Płazówki już nic zielonego nie będzie zakłócało odpoczynku pod Tatrami. A na wyczyszczonej działce wkrótce rozłoży się