Egzamin na tłumacza unijnego to osiem godzin stresu i nadziei Koniec listopada. Wstaje świt tak ponury i blady, jakby chcieli go zarżnąć nad miastem… – no nie, przecież nie zdaję dziś egzaminu ze znajomości wierszy Broniewskiego, lecz z języków obcych i wiedzy o Unii Europejskiej. Nie bardzo wierzę w sukces, ale skoro już zdecydowałam się zdawać na stanowisko tłumaczki unijnej, chcę wypaść jak najlepiej. To przecież sytuacja wyjątkowa, taka szansa zdobycia atrakcyjnej pracy w strukturach unijnej biurokracji dla kilku tysięcy Polaków już się przecież nie powtórzy. Wiosną tego roku EPSO (Europejskie Biuro Selekcji Personelu) ogłosiło nabór na tłumaczy pomocniczych z krajów przystępujących do Unii w maju 2004 r. Zgłoszenia można było nadsyłać wyłącznie drogą elektroniczną. Podłączyłam się więc wreszcie do Internetu. Operatorzy internetowi chyba powinni być wdzięczni Unii. Po wstukaniu swoich danych w rubryki formularza życiorysu internetowego decyduję się na języki, w których będę zdawać. Za „język główny” uznaję oczywiście swój język ojczysty. Językiem drugim mógł być jeden z trzech głównych języków Unii – angielski, francuski lub niemiecki. Decyduję się na angielski. Wybór trzeciego języka dawał większe możliwości – wchodziły w grę języki wszystkich krajów przystępujących do Unii, czyli na przykład maltański, łotewski, słoweński itd. oraz ten z głównych języków Unii, którego nie wybrało się jako drugi. Wybieram niemiecki. Kobiety dominują Pod koniec października pocztą elektroniczną dostałam zaproszenie na egzamin pisemny. Oprócz wydrukowanego zaproszenia muszę zabrać dowód osobisty, do plastikowych reklamówek wrzucam kilka kilogramów słowników Duden i Oxford. Razem ze mną na tereny targowe EXPO przy ul. Prądzyńskiego w Warszawie ciągną tłumy ludzi. Wszyscy bez wyjątku objuczeni pokaźnymi plecakami lub z dużymi torbami na kółkach. Słowniki ważą 3,4 kg i liczą po 2-2,5 tys. stron. Jest więc co dźwigać. Dwie miłe panie z Unii, na oko Greczynki lub Portugalki, przy wejściu do olbrzymiej hali sprawdzają dokumenty, przeszukują torebki i przypominają o zakazie wnoszenia telefonów. Bez trudu znajduję miejsce. W moim sektorze przygotowano 220 stolików. Na każdym etykietka z nazwiskiem kandydata, instrukcja przebiegu egzaminu, arkusz odpowiedzi do dwóch pierwszych testów oraz długopis. Usiadłam, przeczytałam, co trzeba, rozejrzałam się. O dziwo przynajmniej jedna czwarta miejsc jest wolna. I tak już pozostaje do końca egzaminów. Zastanawiam się, dlaczego kandydaci się nie zgłosili – przestraszyli się w ostatniej chwili, zapomnieli o konieczności przyniesienia zaproszenia, nie mieli dyplomu ukończenia studiów? Wśród uczestników przeważają, jak się spodziewałam, młode dziewczyny świeżo po studiach. Znają się między sobą, całują się na powitanie i dodają sobie otuchy. Mężczyzn jest niewielu, częściej młodzi, chociaż zdarza się kilka siwych głów. Banały i zagwozdki Na 10 minut przed rozpoczęciem egzaminów przemawia do nas przedstawiciel EPSO. Wita nas po polsku, po czym przechodzi na angielski, francuski i niemiecki. Wszelkie komunikaty będą później wygłaszane w tych trzech głównych językach Unii. Asystentki rozdają arkusze pytań i punktualnie o 9.00 rozpoczynamy test wielokrotnego wyboru z wiedzy o Unii w wybranym drugim języku. Na 40 pytań mamy 30 minut. Niby niewiele, ale jak się okazuje, prawie wszystkim starczyło czasu. Oprócz naprawdę banalnych pytań, typu: „Gdzie znajduje się Europejski Bank Centralny? a) w Berlinie, b) Stuttgarcie, c) Frankfurcie nad Menem d) Monachium” (oczywiście Frankfurt), trafiają się prawdziwe zagwozdki, np. „Przez pojęcie „wzmocnionej współpracy” rozumie się zacieśnioną współpracę a) z krajami trzeciego świata w sprawach azylu, b) między kilkoma państwami członkowskimi, które chciałyby przyspieszyć integrację europejską, c) między Unią Europejską i NATO, d) między Radą i Parlamentem Europejskim w celu uproszczenia postępowania legislacyjnego”. Do tej pory tego nie wiem. Drugi test to nie przelewki. Dostajemy 13 krótkich tekstów, do których dołączono po dwa, trzy pytania. Teksty są trudne, a pytania skonstruowane podstępnie. Ten test ma dokładniej ocenić nasze umiejętności językowe, ogólne zdolności i kompetencje, zwłaszcza umiejętność logicznego myślenia. Z tym ostatnim u mnie nie najlepiej. Logiczne myślenie zwykłam zastępować intuicją. Robię, co mogę, ale 45 minut na lekturę i na 30 pytań to zdecydowanie
Tagi:
Anna Kowalska