Nasz Zandberg, wasz Duda, nasza Dziemianowicz-Bąk, wasza Pawłowicz

Nasz Zandberg, wasz Duda, nasza Dziemianowicz-Bąk, wasza Pawłowicz

Pracowałem onegdaj z pewnym, jak go wówczas postrzegałem, starszym redaktorem, który w rzeczywistości był młodszy niż ja dzisiaj. To był dziennik, czyli gazeta. Ów redaktor był dyżurnym komentatorem, a panował wówczas pogląd, że należy jednoznacznie oddzielać komentarz od informacji, że wydarzenie komentuje kto inny niż osoba, która opisała fakt/zjawisko. Redaktor był profesjonalistą, tak to się nazywało. Zdarzało się, że chciał opuścić redakcję, zanim wydarzenie, które zgodnie z wolą redakcji miał akurat dzisiaj skomentować (mogła to być np. jakaś decyzja Sejmu), dobiegło końca. Zawczasu zatem siadał do swojej tradycyjnej maszyny do pisania (wtedy do mnie dotarło, co oznacza zmiana pokoleń i wykluczenie cyfrowe – my wszyscy tzw. młodzi pisaliśmy już na komputerach, laptopów jeszcze niemal nie było). Tymczasem redaktor w swoim spokojnym rytmie i bez błędów w tekście kończył wystukiwać komentarz numer 1, po czym wkręcał kolejną kartkę papieru i wystukiwał komentarz numer 2 – całkiem inny w wymowie niż poprzedni. Zostawiał oba teksty tym, którzy musieli dotrwać do końca i bez żadnych emocji dodawał: „Weźcie sobie, który wam będzie pasował”. Reprezentował swoją osobą debatę oksfordzką, w której jednocześnie bronił postawionej tezy i ją atakował. Był doświadczonym redaktorem, posiadał wypracowany latami doświadczeń dziennikarskich i politycznych dystans, który dla nas był odległą galaktyką. Właściwie do dzisiaj nie jestem pewien, co było ważniejsze w naszej reakcji: podziw dla jego giętkości umysłu czy zniesmaczenie niejednoznacznością. Chyba wszyscy pozostali pisali tylko jeden komentarz. I siedzieli do późna. I za długo. I co? I chyba niewiele. Jak długo bym siedział dzisiaj nad tym tekstem i tak nie dosiedzę do niedzielnych exit polli, czyli sondażowych przewidywań wyników wyborów parlamentarnych 13 października 2019 r. Państwo macie je przed oczyma. Albo nawet wstępne oficjalne wyniki. Wybór mam taki, że nie pisząc dwóch komentarzy, mogę wyjść na kompletnego idiotę (czasem to nawet dość zdrowe) lub proroka. Nie uważam, że idea „prawdy leżącej pośrodku” jest warta propagowania, ale w rzeczywistości ani ze mnie kompletny idiota, ani tym bardziej jakikolwiek prorok. Mogę zatem odpłynąć czy odlecieć, to w końcu tylko moje słowa, a nie rządowy odrzutowiec miliarderów Gulfstream, którym Kuchciński latał sobie na podwieczorek pod Rzeszów. Chciałbym zobaczyć przełomowo wysokie słupki Lewicy, być może wyższe, co tam „być może”, po prostu wyższe niż innych, „potężnych” formacji opozycyjnych. To nie jest niemożliwe, tę kampanię to właśnie Lewica rozegrała powyżej oczekiwań i naprawdę mocno, to ona jest realną antagonistką zarówno PiS, jak i całego polskiego odchylenia prawicowego, od którego, często w kabaretowym wydaniu, nie jest wolna Platforma Obywatelska (taka partia, co rządziła przez osiem długich lat po fukuyamowsku, jakby historia, problemy, napięcia na zawsze się skończyły). I dawaj dalej, bez trzymanki. To Lewica dyktuje warunki powstania nowego rządu, bo choć PiS ma więcej, to wciąż za mało, żeby samodzielnie kontynuować demolkę w przebraniu dobrego wujka z torebką cukierków, co jak będzie chciał, to da, a jak nie, to ciężką łapą sprzeda klapsa w tyłek. Tylko Lewica oferuje wizję rozwojową dla Polski, nie zamykając oczu na kluczowe problemy kraju (zdrowie, edukacja, transport publiczny, wolna kultura, trójpodział władzy), ale i nie tracąc perspektywy globalnej z globalnym ociepleniem i jego konsekwencjami na czele. Lewica widzi dzisiaj dalej i sensowniej udziela odpowiedzi na to, jak sobie (czyli nam) poradzić. Poza wszystkim najwyższy czas na zmianę pokoleniową, na nieumiejętność pisania dwóch lub sześciu stanowisk politycznych naraz, na odwagę realnej zmiany, na wprowadzenie w życie nowego paradygmatu politycznego. Paradoksalnie Lewica, będąca połączeniem trzech żywiołów (co tam trzech, jakiejś nieogarnialnej wielokrotności), ma w sobie taką moc. Lekiem na radykalne zawirowania ostatnich trzech lat byłaby Lewica jako dominanta. Nawet jeśli tak się nie stanie teraz – Państwo już to widzą, ja tylko się rozmarzam – to wejście tej nowej jakościowo ekipy, z doświadczeniem dawnego SLD, urokiem Wiosny i potencjałem Razem (och, och, co to był za cichy pogrzeb tego zaklęcia „Razem razem, ale dlaczego osobno…”) musi zmienić polski parlament, polską politykę, wreszcie Polskę. I zmieni. Jestem o tym najgłębiej przekonany. Bo Lewica też, w przeciwieństwie do Grzesiowych, zrozumiała, skąd się wzięły i samo PiS, i jego sukces.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 42/2019

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz