Zawsze to samo: przejście na czas zimowy, początek koszmaru, wycięta godzina światła, organizm jeszcze próbuje się bronić, ale sezonowa depresja już sunie ku mnie, już się muliste listopadowe niże zbliżają, grudniowa noc ciemna doprawiona dżingelbelsami; co rok ciężej, co rok zbieram zapasy duchowe na zimę, żeby się nie dać przygwoździć przygnębieniom.
Gromadzę zachwyty, dopóki mi starcza na nie sił, bo potem z braku światła na wszystko zobojętnieję, zapadnę w zmysłowy letarg i będę próbował jakoś się doczołgać do wiosny. Jak się misiołaki otłuszczają na zimę, tak i ja teraz żarłocznie czytam, oglądam, słucham i wypatruję, a jeśli mnie wciąż ciarki przechodzą, to wiem, że jeszcze nie pora się zagrzebać w barłogu, aby przetrwać deficyt endorfin; jeszcze mnie olśniewają dobra kultury, ale już widzę wyraźny przechył w stronę jesieniarstwa i melancholii. No bo np. wzięło mnie akurat na Johna Cheevera, a przecież leżał w górnej części stosiku lektur-na-jutro już od zeszłego roku, nabyty drogą kupna jak wszystkie przekłady Krzysztofa Majera, którego sztuki przekładu jestem wielbicielem.
Majer lubi odkrywać dla polszczyzny autorów w Stanach poważanych i uznanych, a nad Wisłą nie wiedzieć czemu dotąd nietłumaczonych (tak było z reportażowymi „Depeszami” Michaela Herra, awangardową „Kochanką Wittgensteina” Davida Marksona czy ostatnio opowiadaniami Amy Hempel), ale czasem sięga po klasyków literatury anglosaskiej i tłumaczy ich kongenialnie na nowo – jak opowiadania Melville’a, a teraz Cheevera właśnie.
Jeśli „Pływak” nie jest największym arcydziełem melancholijnej nowelistyki XX w., tekstem opadającym równomiernie z rejestrów euforycznych do skrajnie depresyjnych, niczym syrenie glissando, to nie wiem, cóż mogłoby nim być. Realista magiczny przedmieść Nowej Anglii w najdoskonalszym ze swoich opowiadań na przestrzeni kilkunastu stron zmienia American Dream w American Nightmare. Być może popełniam grzech dla filmoznawcy śmiertelny, ale są w literaturze dzieła tak krystaliczne, że odmawiam sobie prawa do obejrzenia ich filmowych adaptacji, nawet jeśli wedle krytyków udały się niezgorzej.