Zapętlony

Zapętlony

Niesłuszne aresztowanie spowodowało upadek jego firmy, więc domaga się 40 mln zł odszkodowania – najwyższego w historii polskiego sądownictwa – Kilkunastoletnie bolesne doświadczenia z wymiarem sprawiedliwości utwierdziły mnie w przekonaniu, że mam do czynienia nie z sądem, ale z bliżej nieokreślonym „układem zamkniętym” – uważa Marek Kubala. – Teraz najistotniejszym zadaniem tego układu jest obalić moje roszczenia za poniesione straty finansowe i zdrowotne, za zniszczenie mi życia w każdym jego aspekcie. Takie są refleksje człowieka, który z prosperującego biznesmena stał się bankrutem. Jego walka o odzyskanie dobrego imienia i statusu majątkowego trwa 14 lat. Dziś, zdesperowany, pół żartem, pół serio ogłasza, że swoje roszczenia w stosunku do skarbu państwa, czyli 40 mln zł, sprzeda za jedyne 4 mln. Bo uwikłany w potyczki z wymiarem sprawiedliwości ma zbyt mało czasu na zwyczajne życie. Walenie do drzwi Był dilerem Seata od 1 stycznia 2000 r. Już kilka miesięcy później zdobył mocną pozycję na rynku. W jego salonie sprzedawano 5% nowych aut kupowanych na Dolnym Śląsku, co dawało mu pierwsze miejsce w regionie. Znalazł się w dziesiątce najlepszych dilerów Seata w Polsce i z pozostałymi dziewięcioma był zapraszany na spotkania, na których ustalali strategię firmy. 13 grudnia 2000 r. przed godz. 6 w jego mieszkaniu rozległo się walenie do drzwi. Antyterroryści, policja, straż graniczna i prokurator… Środki ostrożności jak wobec szefa mafii. Powód zatrzymania: „Uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa wprowadzenia na polski obszar celny pojazdów wbrew przepisom kodeksu karnego skarbowego oraz obawa ukrywania się w/wym”. Po dwóch dniach sąd wydał postanowienie o aresztowaniu. Kubala siedział niedługo, zaledwie 16 dni. Nie wie, dlaczego zatrzymano go w areszcie. – Sąd, nie oceniając, a nawet nie znając akt, dał wiarę prokuratorowi – uważa. Na Nowy Rok był już z żoną i córką. Ale te kilkanaście dni i nagłośnienie sprawy przez prokuratora wystarczyły, by wszyscy uwierzyli, że jest winien przemytu, fałszowania dokumentów aut, przebijania numerów, niezapłacenia cła i podatku w wysokości 450 tys. zł. W tej sytuacji wierzyciele zapragnęli natychmiastowego odzyskania pieniędzy. Kiedy Marek Kubala siedział w areszcie, banki zaczęły rozwiązywać z nim umowy kredytowe i zażądały spłaty kredytów. Komornik zajął ruchomości i pieniądze z kont na kwotę 2,5 mln zł. Szykował się też do przejęcia kolejnych nieruchomości i ruchomości. Aż do 13 grudnia 2000 r. Kubala sądził, że ma szczęście. W życiu prywatnym i w biznesie. Musiał mieć fart, skoro z absolwenta zawodówki o specjalności mechanik kierowca, dorabiającego jako roznosiciel mleka, wyrósł na najpotężniejszego dilera samochodów na Dolnym Śląsku. Zanim to się stało, pracował z żoną w PGR, dorabiał przy jabłkach i paprykach we Włoszech. Wrócił do kraju w 1988 r. Zaczął pracę w budownictwie, bo tam dobrze się zarabiało. Po kilku miesiącach postanowił iść na swoje – zarejestrował firmę budowlaną i nie narzekał na brak zleceń. Kubali powodziło się dobrze, ale kiedy zobaczył miesięcznik „Hustler” i przeczytał o jego twórcy, zafascynowała go przebojowość Larry’ego Flynta. Postanowił być taki jak on. Zdecydował, że otworzy pierwszy w Wałbrzychu sex-shop Afrodyta. Sukces zaskoczył nawet jego samego. Przypadkiem poznał Holendra. Powiedział mu, że szuka dostawcy do sex-shopu. Tamten się zgodził. Dwa tygodnie później przywiózł cztery kartony z produktami, które rozchodziły się błyskawicznie. Na początku 1990 r. Kubala pomyślał, że przy okazji mógłby sprzedawać też używane samochody z Holandii. Dostawca sex-towaru przywiózł 10 aut. Sprzedały się szybko. Samochodowy biznes się rozwijał. Na wydzierżawionym placu stało nawet 50 aut. Polonus zamiast Holendra Latem 1990 r. do komisu Kubali wjechał sportowy czerwony kabriolet z amerykańską rejestracją. Kierowca okazał się Polakiem od 25 lat mieszkającym w Stanach. Polonus Tony powiedział, że jest dilerem i szuka w Polsce firmy zainteresowanej importem aut z USA. Kubali wydawało się, że spełnia się jego amerykański sen. Postanowił zaryzykować, choć musiałby wpłacić 20 tys. dol. Nie miał takiej kwoty. W tajemnicy przed żoną wycofał gotówkę z obrotu, dopożyczył i następnego dnia pojechał do stolicy, by przekazać dewizy Tony’emu. Dostał pokwitowanie na kartce. W drodze powrotnej opadły go wątpliwości. No bo jeśli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 45/2014

Kategorie: Obserwacje
Tagi: Ewa Rogowska