W czasie wizyty w Gdańsku noblista nie zgodził się na pomnik. Woli toaletę swego imienia Gűnter Grass przyjechał do Gdańska na niepełne trzy dni. Pisarz, laureat ubiegłorocznej literackiej Nagrody Nobla, który ma swoich gorących wyznawców i naśladowców, ale także agresywnych opozycjonistów, nie dał się wtłoczyć tylko w oficjalne ramy wizyty. Honory i hołdy przyjmował z dystansem. Natura kpiarza-ironisty dała znać o sobie. Pomnik za życia? Prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz, lubi pomniki. Chciał również Grassowi ufundować pomnik-ławeczkę, na której noblista siedziałby w otoczeniu bohaterów ze swoich powieści. Pomysł Adamowicza nie przypadł do gustu części gdańskiego środowiska twórczego. Stefan Chwin, autor głośnego “Hanemanna”, któremu filmowy kształt ma nadać w niedalekiej przyszłości Agnieszka Holland, nie ukrywał, że uważa pomnikowy pomysł dla Grassa za chybiony i niepotrzebny pisarzowi za życia. Namaszczony przez AWS-SKL prezydent wiedział jednak lepiej i forsował ideę. Grass zaoponował. – Nie jestem wystarczająco nieuprzejmy, żeby na to reagować wprost. Ale wolałbym, żeby w domu mojego dzieciństwa przy ul. Lelewela ludzie mieli piękne toalety, każdy swoją w mieszkaniu. Jedną z tych toalet zgadzam się nazwać moim imieniem – powiedział. Pomnik Grassa miał stanąć w starym Wrzeszczu, w dzielnicy, która tak naprawdę potrzebuje natychmiast remontów, a nie pomników. Zaniedbane, odrapane domy, niebezpiecznie przechylone balkony były “wdzięcznym tematem” dla operatora ekipy niemieckiej telewizji, która towarzyszyła wizycie noblisty w Gdańsku. Grass przybył tym razem na ul. Lelewela w towarzystwie głośno bębniących małych i większych werblistów. Ludzie w oknach skandowali: “Gűnter, Gűnter”. Prezydent Adamowicz odsłonił pamiątkową tablicę na rodzinnym domu z fragmentem tekstu z “Blaszanego bębenka”. Miejscowe małolaty, korzystając z zamieszania, próbowały sprawdzać zawartość toreb przybyłych na doniosłą uroczystość gości. Rodzina mieszkająca w dawnym dwupokojowym mieszkaniu rodziców Grassa zaprosiła autora “Kota i myszy” wraz z żoną na kawę i ciasto. Pamiątkowym zdjęciom nie było końca. Na podwórku domu Grass oglądał “drzewo z dzieciństwa”. – Mam 73 lata – mówił pisarz. – Podróże do miejsc z dzieciństwa i młodości budzą wspomnienia i wzruszenia. Byłem już tutaj wiele razy, ale zawsze coś wraca. Tym razem moja wielka, młodzieńcza miłość – Lucyja. Kiedy patrzyłem w okna domu, w którym mieszkała, byłem podekscytowany, jak dwunasto-, trzynastoletni chłopak. To była oczywiście nieszczęśliwa, młodzieńcza miłość – intensywna, nieudana i zwariowana. Korzenie gdańskie Gűntera Grassa to stały temat rozmowy. – Jestem z rodziny uchodźców – przypominał i tym razem pisarz. – Moi rodzice zostali wysiedleni z Gdańska. W dwa lata po zakończeniu wojny ich odnalazłem. Utratę mojej ojczyzny odczułem jako coś bardzo bolesnego, ale musiałem to zaakceptować. Bezprawne wypędzanie milionów Polaków zostało zapoczątkowane przez Niemców. Potem wypędzano Niemców. Próbowałem żyć z tą stratą. To właśnie ta totalna strata, zniszczenie mojego miasta przez wojnę uczyniło mnie pisarzem. To było jak impuls do opowiedzenia o tej stracie, impuls kreatywny do pisania. Kiedy po raz pierwszy, w 1958 r., przyjechałem do Gdańska, szukałem przede wszystkim “swoich” śladów. To było naturalne. A potem – z biegiem lat i przyjazdów – oswajałem się. Kiedy przyjechałem w grudniu 1970 r. do Polski z Willy Brandtem, już miałem uporządkowane własne przemyślenia. Moja gdańska powieść – jedna z tzw. trylogii gdańskiej “Blaszany bębenek” – żyła już własnym życiem. Temperament polemisty – Krytykuję niemiecką historię, szczególnie tę haniebną. Jestem prześmiewcą i obrazoburcą. Ale nie jestem ani lepszy – jak by chcieli apologeci, ani gorszy – jak próbują mi to czasami wmówić. Jestem demokratycznym socjalistą i moje poglądy polityczne są jasne. Nie wyrażam zgody na rozbuchany XIX-wieczny kapitalizm. Trzeba także w Polsce znaleźć nową formę liberalizacji i globalizacji. Krytykuję wszelkie nacjonalizmy, bo jestem przeciwny istocie nacjonalizmu często blisko osadzonej w fanatyzmie. Polacy i Niemcy mogli ze sobą istnieć pokojowo, Gdańsk jest tego najlepszym przykładem, dopóki nie zafunkcjonowały historyczne podziały na narody i nie pojawił się nacjonalizm. On jest groźny i dzisiaj. Naród ponosi odpowiedzialność za swoją historię – za klęski i sukcesy. Niemcy oczywiście też. A nacjonalizm wyklucza realne osądy. Jugosławia ostatniego dziesięciolecia jest tego przykładem. Jedyną szansą jednoczącej się Europy jest przezwyciężenie nacjonalizmów. Krytykowałem zjednoczenie
Tagi:
Alina Kietrys