Porzucanie dzieci przybierało w nowożytnej Europie przerażające rozmiary “Mamo! Jeśli nie mogę być z Tobą, zostaw mnie tu”. Przed szpitalem położniczym w Kielcach wystawiono łóżeczko z takim właśnie napisem, przeznaczone dla dzieci porzuconych. Już wcześniej podobnie postąpił tam Dom Małego Dziecka. W Jaworznie i Sosnowcu pojawiły się wstrząsające plakaty, głoszące “Mamo! Ja nie chcę umierać w śmietniku!” i zachęcające do pozostawiania niechcianych dzieci w szpitalu. Media nieustannie informują o nowych przypadkach odnalezienia noworodków na śmietnikach czy klatkach schodowych. W 1997 r. było ich 77, w 1999 r. – 46. Czy coś się może w naszym świecie psuje? Czy zapodziały się gdzieś elementarne wartości? Czy coś niedobrego dzieje się z rodziną, a może z macierzyństwem? Wiadomościom o dzieciach porzuconych towarzyszą przecież dziesiątki przypadków dzieciobójstw, a więc uśmiercania noworodków wkrótce po urodzeniu. Pytanie o kryzys powinno być jednak skierowane pod adresem historii, a nie współczesności. Całkowicie zniknął z naszej świadomości dom podrzutków – przybytek osobliwy, którego cechą charakterystyczną była obrotowa lada, czy bęben, do którego w nocy podrzucano niemowlę, zachowując anonimowość. W Rzymie przed trzystu laty ten bęben nazywano “routa” i wcisnąć weń można było co najwyżej kilkumiesięczne niemowlę. Większość podrzuconych miała zresztą kilka godzin lub dni – były najczęściej nieślubnymi dziećmi matek, które jak najszybciej chciały się pozbyć hańbiącego je dowodu winy. Tak było w Warszawie. Jędrzej Kitowicz pisał, że podrzucane dzieci kładziono na kole, “lecz gdy zaczęto zbyt wielką moc dzieci podrzucać co noc w to koło (…) postawiono straż niedaleko koła dla chwytania osób podrzucających”. Gdy się okazywało, że delikwentka jest mężatką, musiała przyjąć dziecko z powrotem. W Hamburgu lada nosiła nazwę “Torno”. Ze względu na masę podrzucanych dzieci już po dwóch miesiącach funkcjonowania hamburskiego domu trzeba było miejsce składania niemowląt znacznie zmniejszyć. Trop porzuceń małych dzieci odcisnął się trwałym piętnem na naszej kulturze. Przypomnieć można historię Mojżesza czy Romulusa i Remusa, pamiętamy o podrzucaniu niemowląt pod drzwi kościołów. W antycznym Rzymie porzucenie dziecka miało charakter legalny. Ojciec podejmując noworodka z ziemi i unosząc do góry, podejmował decyzję, że przyjmuje go do rodziny. Jeżeli tego nie zrobił, dziecko wystawiano przed bramę domu. Znalazca noworodka stawał się jego właścicielem i mógł uczynić z niego swego niewolnika. Dopiero pod wpływem chrześcijaństwa w IV w. n.e. kolejni cesarze: Konstantyn Wielki, potem Walentynian, Walens i Gracjan, zabronili porzucać dzieci ludzi wolnych, a Justynian odniósł to także do dzieci niewolnicy. To w istocie Kościół zapoczątkował instytucjonalną opiekę nad dziećmi porzuconymi. Papieża Innocentego III (1198-1216) męczył powtarzający się sen, w którym rzymscy rybacy podczas połowów w Tybrze zamiast ryb wyławiali w sieciach niezliczone zwłoki noworodków porzuconych przez matki. Na koniec polecił zbadać dno rzeki i rzeczywiście odkryto tam martwe dzieci. W tym miejscu nad Tybrem papież polecił założyć szpital dla dzieci niechcianych. Takie są legendarne początki założonego w 1198 r. Szpitala Świętego Ducha w Rzymie, pierwszej znaczącej instytucji, specjalizującej się w opiece nad dziećmi porzuconymi. Założycielem warszawskiego domu podrzutków, Szpitala Dzieciątka Jezus, był w 1732 r. Francuz z zakonu założonego przez Wincentego á Paulo – twórcy pierwszego domu podrzutków w Paryżu, Piotr Gabriel Baudouin. Przytułki dla podrzutków zaczęły się upowszechniać w Europie w XIII w. Większość z nich prowadzona była przez zakon duchaków, było ich w tym czasie 1250. Założony w 1220 r. Szpital Świętego Ducha w Krakowie zajmował się także kobietami ciężarnymi. Biorąc pod uwagę dzisiejszą skalę porzucania dzieci, w Europie nowożytnej zjawisko to przybierało rozmiary przerażające. Liczba dzieci porzucanych w Szpitalu Świętego Ducha w Rzymie w XVI-XVIII w. wahała się między 500-1000 rocznie, przy np. 3432 dzieciach urodzonych w tym mieście w roku 1814. Wprawdzie część dzieci pochodziła z okolicznych wsi i miasteczek, jednak nie zmienia to faktu, że 10-20% dzieci urodzonych w Rzymie było porzucanych przez rodziców. Nie bez związku jest tu liczba kobiet trudniących się nierządem, wg różnych, ale zawsze szokujących ocen, 7-15 tys. przy 100 tys. mieszkańców, co czyniło z Wiecznego Miasta największy w Europie kurwidołek. W Paryżu
Tagi:
Dariusz Łukasiewicz