Mężczyzn w miarę zapamiętuję, ale mylą mi się ich żony, z tym mam wieczny problem Maryla Rodowicz, laureatka Busoli 2004 – Czy pani jest podobna do bohaterek swoich piosenek? Do tych beztroskich kobiet, które wsiadają bez biletu i bagażu do byle jakiego pociągu, leżą pod gruszą, żyją chwilą, bo nieważne są pieniądze ani czas, a życie to bal nad bale? Może kiedyś. Agnieszka Osiecka, moja ulubiona autorka i przyjaciółka, wiele tekstów napisała z myślą o mnie. Dobrze mnie znała, ponad 20 lat. Wiele nas łączyło w sposobie życia, miałyśmy podobne lęki. I ona, i ja całe życie bałyśmy się np. stabilizacji. Agnieszka uciekała z małżeństw, ja też się zrywałam ze stałych związków. Potem, gdy już osiadłam i obrosłam dziećmi, przestałam być dla niej atrakcyjna jako kompan. Parę razy przyszła do mnie, zobaczyła gary i pieluchy bo ja się zrobiłam nagle odpowiedzialną matką i wyczułam rozczarowanie. Jej szalona koleżanka taka ustatkowana? – W mediach utrwalił się wizerunek Szalonej Maryli (a wariatka jeszcze tańczy), która biega boso po scenie w kolorowych sukniach. Taka osoba zapewne niczym się nie przejmuje, ma w nosie, co o niej mówią i piszą, gwiżdże na media, na rynek, słucha tylko tego, co jej w duszy gra. Ach, nie! Wręcz przeciwnie. Bardzo się przejmuję i rynkiem, i mediami. Nie śpię po nocach, kiedy ktoś mnie zjedzie w prasie albo płyta się nie sprzedaje. Dbam o mój wizerunek w mediach, szału dostaję, kiedy ktoś publikuje przypadkowe zdjęcie. – Zawsze pani przywiązywała wagę do wizerunku? Zawsze, tyle że kiedyś łatwiej było dobrze wyglądać z każdej strony, na przypadkowych zdjęciach. Dzisiaj znam siłę mediów i się jej boję. Wiem, że potrafią być bezwzględne, mogą równie łatwo kogoś wylansować, jak i zniszczyć. – Pani chyba się nie boi o swoją pozycję na rynku muzycznym? Zmieniają się mody, upadają imperia, ustroje, a wielki bal Maryli ciągle trwa. I ona ciągle jest wodzirejem, jak napisaliśmy w uzasadnieniu naszej redakcyjnej nagrody dla pani. Chciałabym się nie bać o moją pozycję zawodową, ale to nie jest możliwe. Niepewność jest wpisana w mój zawód. Wynika z tego, że tak samo jak aktorzy zależę od telefonu, czyli tzw. brania na rynku. Mnie i tak zadziwia, że chociaż co chwila pojawiają się nowe gwiazdy, które zajmują jakąś część rynku, ta Rodowicz ciągle ma swoje miejsce. Dla mnie to niesamowite i fantastyczne. Nauczyłam się, że jestem raz na wozie, raz pod wozem. Życie bardzo dało mi odczuć, że człowiek nie zna dnia ani godziny. Moje sukcesy wiele razy były podawane w wątpliwość. Mnóstwo krytyki na mnie się wylało, niejeden dziennikarz mnie zgnoił i zrównał z ziemią. Najbardziej dostałam w kość na początku lat 90. Wtedy powstawały liczne radia komercyjne, gdzie pracowali bardzo młodzi ludzie. Dla nich ktoś taki jak ja był skończony, bo się kojarzył z poprzednim systemem politycznym. To, jak się artysta kojarzy politycznie, zawsze miało w Polsce ogromne znaczenie. Kiedy do telewizji przyszła grupa tzw. pampersów, miałam tam zakaz wstępu. Jeśli zostałam zaproszona do Opola czy zgłoszona do programu telewizyjnego, skreślano mnie z listy gości. I tak było przez całą ich kadencję. Bardzo to przeżywałam. – Ale nie poddała się pani, tylko wydawała kolejne płyty. Wydawałam, jednak rozgłośnie radiowe konsekwentnie je ignorowały. Komercyjne stacje muzyczne Zetka i RMF mówiły: Nie będziemy tego grać. Cokolwiek bym nagrała, słyszałam od nich ten sam wykręt: To nie nasz target. Artysta popowy bez mediów, bez rozgłośni nie istnieje. Ile może mówić w wywiadach o piosenkach i płytach? Piosenki są do słuchania, a nie do opowiadania o nich. Trzeba dać im szansę zaistnienia. Ale odkąd parę lat temu Sejm przeforsował ustawę, że stacje radiowe nie muszą płacić tantiem za zagraniczną muzykę, tylko za polską, granie polskich piosenek się nie opłaca. To absurdalna ustawa, cios dla polskiej kultury i dla polskich wykonawców. – Jak zatem udało się pani przetrwać? Dzięki telewizji. Moje koncerty rejestrowane przez telewizję od 1995 r. miały co roku bardzo wysoką
Tagi:
Ewa Witucka