Nowy sezon teatralny, czyli Rosjanie i Anglosasi górą Na afiszu rządzić będą Rosjanie i Anglosasi. Nowych polskich sztuk niewiele, m.in. Macieja Wojtyszki „Dowód na istnienie drugiego” w Teatrze Narodowym – i to dopiero w marcu przyszłego roku. Szekspira jak na lekarstwo. Ale premier zatrzęsienie. Czy znowu padnie rekord ich liczby, nie wiadomo. Właśnie ukazał się kolejny tom nieocenionej serii Instytutu Teatralnego „Teatr w Polsce”, będący dokumentacją sezonu 2011/2012. Opasła księga pod redakcją Doroty Buchwald daje wyobrażenie o polskim życiu teatralnym, przede wszystkim o jego bujności, przy wszystkich dąsach, uwagach krytycznych i zastrzeżeniach, jakie można by wyrażać. Spadła wprawdzie – do 408 – liczba festiwali teatralnych, których w sezonie wcześniejszym odnotowano aż 535, ale to nadal imponujący wynik. Wzrosła natomiast liczba teatrów – z 629 do 677, i liczba premier – z 1274 do 1362 (statystycznie niemal cztery premiery dziennie). Przybyło także widzów – z mniej więcej 5,5 mln do prawie 6 mln, a zagrano ok. 31 tys. przedstawień. Sezon przez cały rok Dane są więcej niż krzepiące, choć, jak wiadomo, w sztuce nie liczby są najważniejsze. Aby ostudzić entuzjazm, trzeba tę liczbę teatrów nieco opisać – to raczej lista przedsięwzięć teatralnych: impresaryjnych, offowych, czasowych, na ogół bez własnej siedziby i ciągłości występów. Podstawową strukturę nadal stanowią teatry publiczne (narodowe, samorządowe, miejskie) i stosunkowo niewielka grupa teatrów prywatnych prowadzących systematyczną działalność. Nie sposób jednak nie zauważyć, że na tym coraz szerszym marginesie życia scenicznego największy ruch wywołują teatry prywatne lub społeczne inicjatywy teatralne – stale ich przybywa i wpuszczają do teatru trochę innego powietrza. Nie piszę świeżego, bo nie brakuje także towaru pachnącego piżmem, typowo komercyjnego, o wątpliwych wartościach konsumpcyjnych. Wszystkie te liczby i uwagi umieszczam tu nie bez powodu. Zapowiadając bowiem, co się wydarzy w nowym sezonie, od razu znajduję wytłumaczenie, dlaczego będzie to zapowiedź niepełna, w rodzaju pars pro toto. Skoro bowiem co roku odbywa się w Polsce ponad 1,3 tys. premier, nie starczyłoby mi miejsca nawet na ich wymienienie, o innych szczegółach nie wspominając. Mowa będzie raczej o tendencjach, kierunkach, jeśli takie uda się zauważyć, i o najbliższych premierach, na które już warto się szykować. Coraz mniej wyraźnie rysuje się granica między sezonami teatralnymi. Część teatrów latem wcale nie wypoczywa, niektóre grają właściwie bez przerwy (zwłaszcza prywatne), jak choćby teatry Krystyny Jandy, albo nieco zmieniają formy istnienia – np. Teatr Miejski w Gdyni powołuje scenę letnią w Orłowie. Pojawiają się sceny wakacyjne, na samym Półwyspie Helskim można ich naliczyć kilka, m.in. Scenę w Juracie i oryginalny festiwal Teatr w Remizie w Helu, powołany przed kilkoma laty przez Grażynę Marzec i Olgierda Łukaszewicza, a teraz prowadzony przez Wiesława Gerasa, niestrudzonego organizatora festiwali teatrów jednego aktora. Niektóre teatry organizują przeglądy swojego repertuaru – tak postępuje od lat dyrektor Tadeusz Słobodzianek, który dawniej organizował przeglądy Laboratorium Dramatu, potem Teatru na Woli, a w tym roku Teatru Dramatycznego. Słowem, nie brakowało letnich atrakcji teatralnych i sezon rozpoczął się poniekąd w biegu – część scen nie zawiesiła w lecie działalności, inne kończyły przerwę, jeszcze inne mocnym akcentem wchodziły do gry. Pora na monodram W rozpoczętym sezonie wzięciem będą się cieszyły małe formy – wspominałem o tym, podsumowując sezon poprzedni („P” nr 35). To kwestia niedoborów w kasie. Samorządy zapowiadają ograniczenia, choć nie drastyczne, to jednak na tyle dotkliwe, że teatry będą musiały ograniczyć ofertę repertuarową, np. łódzkie teatry są pewne tylko dziewięciu premier. Ale małe (czyli kameralne) może znaczyć piękne i ważne, o czym świadczą dowodnie pierwsze premiery nowego sezonu w Warszawie. Teatr Polonia otworzył sezon świetną dwuosobówką „Konstelacje” młodziutkiego Brytyjczyka Nicka Payne’a (w reżyserii Adama Sajnuka) z brawurowymi rolami Marii Seweryn i Grzegorza Małeckiego. W Teatrze WARSawy (dawnym Konsekwentnym) zobaczyliśmy drapieżną społecznie też dwuosobówkę „Gruzy” Dennisa Kelly’ego, przygotowaną przez debiutantów, tegorocznych absolwentów łódzkiej Filmówki, Agnieszkę Skrzypczak i Mateusza Znanieckiego, pod okiem Filipa Gieldona, jeszcze studenta reżyserii. Agnieszka Skrzypczak zdążyła
Tagi:
Tomasz Miłkowski