W SLD niechęć do rozmowy o przegranej jest równa niechęci w PiS Jak to robią w PO? Po cichu. Człowiek, który „ciężko zgrzeszył” wobec prezesa, nie pokazuje się w mediach. W PiS sąd partyjny wyrzuca „reformatorów” na zbity pysk. W zgromadzeniach zakonnych knebluje się niepokornego. A w SLD? Za niewygodne pytanie jednego z członków rozwiązuje się całą strukturę. Co organizacja, to obyczaj. Nieznany szerzej poza stołecznym środowiskiem lewicy Jerzy Budzyn, przewodniczący SLD w Śródmieściu, miał zapytać, co się stało z pieniędzmi pochodzącymi ze sprzedaży siedziby partii przy ul. Rozbrat w Warszawie. W efekcie Zarząd Krajowy SLD 4 listopada 2011 r. uznał, że jeden z organów partii dopuścił się „działalności niezgodnej z programem lub Statutem SLD”, i zdecydował, że „rozwiązuje Zarząd i Radę Dzielnicową SLD w dzielnicy Śródmieście m.st. Warszawy”. To można przeczytać w jego uchwale. Siedziba SLD składa się z dwóch budynków biurowych oraz hotelu wraz z kawiarnią do remontu kapitalnego. Nieruchomość kupiła firma z udziałem kapitału polskiego – Radius Projekt Sp. z o.o. za 35 mln zł. Wszystkiemu winne media Może afera nie nabrałaby takich rozmiarów, gdyby pytania o pieniądze z zakupu nie wykorzystały media. „Dotąd milczeliśmy, bo w kampanii dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. Poszukujemy pieniędzy ze sprzedaży Rozbrat. I przestrzegam: nie spoczniemy” – takie słowa włożyła w usta Jerzego Budzyna jedna z gazet. Stało się, jak się stało. Rozwiązano radę i zarząd SLD w Śródmieściu, w którym formalnie działa aż 40 kół terenowych partii, w sumie 830 członków tego ugrupowania. Kupa ludzi, ale nie tylko o liczbę tutaj chodzi, bo do śródmiejskich struktur SLD należą takie osobistości, jak byli premierzy Włodzimierz Cimoszewicz i Józef Oleksy, a także były sekretarz KRRiTV Włodzimierz Czarzasty. Żadnego z nich oczywiście nie wyrzucono z partii, ale odcięto im możliwość kontaktu z dołami, bo nawet klucz do pomieszczeń zarządu w Śródmieściu zarekwirowała wyznaczona przez Zarząd Krajowy SLD pełnomocniczka Katarzyna Osowiecka. Próbowaliśmy dotrzeć do osób z Zarządu Krajowego SLD, aby wyjaśniły powody tak drastycznej decyzji. Przewodniczący Grzegorz Napieralski był nieosiągalny, ale Katarzyna Piekarska, wiceprzewodnicząca SLD, próbowała nieco złagodzić jej wydźwięk. – Nie chcę tego komentować, to wewnętrzna sprawa partii – mówiła na początku. – Przecież nie rozwiązano śródmiejskich kół SLD, tylko radę i zarząd. Warto dokładnie przeczytać uchwałę. Jednak w samej uchwale nie ma zbyt wielu wyjaśnień, bo trudno pytanie o pieniądze podciągnąć pod „działalność niezgodną z programem lub Statutem SLD”. W uchwale nie ma też słowa o Jerzym Budzynie, który to pytanie zadał, natomiast sankcjami objęto całą strukturę kierowniczą w Śródmieściu, w sumie ponad 20 osób. Jak senator Włodzimierz Cimoszewicz czuje się w roli działacza, któremu rozwiązano zarząd macierzystej komórki? – Nie znam szczegółowego uzasadnienia, ale nawet jeśli były jakieś powody do krytycznej oceny władz SLD z tego terenu, to reakcja jest ewidentnie nieproporcjonalna, do tego bardzo niefortunnie się kojarzy ze znanym pytaniem o pieniądze. Wszystko to robi jak najgorsze wrażenie osobistych porachunków. Kłopotliwe pytanie – Czym pan tak bardzo się naraził zarządowi krajowemu? – zapytaliśmy Jerzego Budzyna, głównego sprawcę zamieszania. – Nie zadałem żadnego pytania, tylko skomentowałem pytanie dziennikarki w sprawie uchwały Rady Warszawskiej SLD. Było tam napisane m.in., że zarząd wnosi o „pilne sporządzenie przez krajowy sztab wyborczy SLD sprawozdania finansowego co do zasadności wydatków i wysokości nakładów na poszczególnych kandydatów oraz przedstawienie go wszystkim szczeblom władz statutowych partii”. Potwierdziłem to, co było w tej uchwale, zwracając uwagę, że sam byłem zdania, iż środki, które pochodziły ze sprzedaży siedziby, należy w części przeznaczyć na kampanię wyborczą do parlamentu. W tej samej gazecie była też wypowiedź skarbnika SLD, Kazimierza Karolczaka, który wyjaśnił, że z sumy 35 mln zł 12 mln przeznaczono na kampanię, a reszta spoczywa na koncie partii. Myślałem, że to zdanie zamyka całą dyskusję. Jednakże po ukazaniu się tekstu w „Gazecie Wyborczej” dowiedziałem się, że oskarżyłem lidera partii co najmniej o kradzież pieniędzy. – Przecież takiego oskarżenia nie było. Skąd taka reakcja? – Nie było i nie mogło być. Państwowa Komisja Wyborcza prześwietla wydatki partii na kampanię co do złotówki. W razie najmniejszych podejrzeń uruchamia swoje procedury. Więc o co poszło? Zdaniem Budzyna wytłumaczeniem
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz