Dyskusja dwóch profesorów na temat „Czy polska agresja w życiu publicznym jest czymś wyjątkowym?” zakończyła się tumultem na widowni Brawa dla Uniwersytetu Warszawskiego oraz wszystkich uczelni stolicy za XV Festiwal Nauki! Już na jego inauguracji wyśmienici historycy Henryk Samsonowicz i Janusz Tazbir – z naukową precyzją i perfekcyjnym darem przekazywania wiedzy – orzekli, że „Polski są dwie” – i zawsze było podobnie; a może było ich więcej? Slogan o „dwóch Polskach” bądź „wojnie polsko-polskiej” to trafna zachęta do dyskusji o rywalizacji „platformersów” z „pisiakami”, lecz nie może być przejawem lęku przed faktycznym podziałem Polski; takim, jaki zagraża istnieniu Belgii, gdzie konflikt walońsko-flamandzki de facto tłumi jedność państwa, a także – Hiszpanii, gdzie trwa powolna, ale postępująca secesja Katalonii i Kraju Basków. Polsce nic podobnego nie grozi. Wszystkie mniejszości narodowe w naszym państwie stanowią łącznie niewiele ponad jeden procent ogółu populacji. Natomiast polityczne konflikty i swary rdzennych Polaków są bez wątpienia bardzo ważnym tematem refleksji. Tak, istnieje agresja w polskim życiu politycznym – o czym w drugim dniu festiwalu mówili profesorowie: Ireneusz Krzemiński, socjolog, oraz Janusz Grzelak, psycholog. Odpowiadali oni na pytanie: „Czy polska agresja w życiu publicznym jest czymś wyjątkowym?”, co zakończyło się zaskakująco, bo w atmosferze tumultu na widowni, wywołanego przez damę w czerwonej kiecce i pana z bujną brodą. Jak na dłoni dowiodło to trafności tematu! Pomińmy to nieoczekiwane wydarzenie. Jest dobrze, gdy słuchacze nie tylko pilnie słuchają, lecz także namiętnie protestują… Pozostańmy jednak w sferze osądów i wypowiedzi – z przeszłości. One wszak mocno wpływają na teraźniejszość! Zacząć wypada – jakżeby inaczej – od Józefa Piłsudskiego! Na Zjeździe Legionistów w Kaliszu, w roku 1927 (a więc już jako włodarz Polski), powiedział: „Dziki chaos, w który popadłem w 1918 r., po powrocie z Magdeburga, dziki chaos sądów, myśli, zdań, ugrupowań, dzika rozbieżność, były tak wielkie, tak olbrzymie, że uważam to za jeden z cudów, że mogłem z tego chaosu wyprowadzić państwo na jakąś ścieżkę, gdyż wydawało mi się to niemożliwe. (…) Gdyby nie moja mocna głowa, to bym doprawdy zwariował od wysłuchania jednego dnia 50 ludzi. Wszyscy byli przeświadczeni o swojej wartości; żądali usłuchania recept zbawienia Polski, których sami nie byli pewni. Odstępowali łatwo od każdego wypowiedzianego słowa, za to bardzo zaparcie zwalczali sąsiadów”. Można Piłsudskiego kochać i do dziś czcić, można pomniejszać jego zasługi, ale żaden polski przywódca nie potrafił aż tak dosadnie ocenić polskiej specyfiki. Że istnieją dwie Polski, najlepiej było widać w 1914 r. Wtedy, 3 sierpnia, Józef Piłsudski jako komendant główny Wojska Polskiego (wojska, które dopiero zaczęło kiełkować z nicości) podpisał odezwę: „Z dniem dzisiejszym cały Naród skupić się winien w jednym obozie pod kierownictwem Rządu Narodowego. Poza tym obozem zostaną tylko zdrajcy, dla których potrafimy być bezwzględni”. Zaczynały się tworzyć Legiony. Ich Pierwsza Kompania Kadrowa. W Galicji. U boku Habsburgów. Przeciw Carowi. Przeciw Rosji. Czy ktokolwiek pamięta jeszcze tę legionową piosenkę, której końcowa strofka brzmiała: A to ci frajda była Czy na lądzie, czy wodzie Czy kto stoi, czy siądzie Czy kto chudy, czy mizerny Zawsze Austrii będzie wierny O Boże Miłosierny! Ale… Kilka dni później na ręce wielkiego księcia Mikołaja, zwierzchniego wodza naczelnego Armii Rosyjskiej, przyszedł „Telegram”, zaczynający się od słów: „Głęboko wzruszeni orędziem Waszej Cesarskiej Wysokości, które nam obwieszcza, że waleczna armia rosyjska, dobywszy oręża w obronie słowiańszczyzny, walczy i za świętą dla naszego narodu sprawę wskrzeszenia zjednoczonej Polski (…), przejęci jesteśmy gorącym pragnieniem zwycięstw armii rosyjskiej, oczekujemy jej pełnego na polu walki tryumfu”. Podpisanych pod tym wiernopoddańczym telegramem było 64 obywateli, głównie ze Stronnictwa Polityki Realnej i Narodowej Demokracji. Wśród nich były takie tuzy arystokracji, jak Radziwiłł i Lubomirski, i Potocki, i Krasiński, i Branicki, a także wybitny pisarz Reymont, przede wszystkim zaś bożyszcze prawicy – Roman Dmowski! Zaczynały (o czym mało kto pamięta) tworzyć się drugie Legiony, po ruskiej, a nie habsburskiej stronie. Dwie Polski były wtedy – jak mało kiedy!
Tagi:
Wojciech Giełżyński