Zawsze nam było bliżej do lewicy

Zawsze nam było bliżej do lewicy

W polityce ten, kto kieruje się urazami, szybko kończy się jako polityk, powodując po drodzeznaczne szkody Rozmowa z Romanem Malinowskim – To słynne zdjęcie: stoicie we trzech – pan, Lech Wałęsa i Jerzy Jóźwiak z SD, trzymacie się za ręce na znak wspólnej koalicji. To był przełom dla Polski ale i dla ruchu ludowego. Ludowcy, odzyskali podmiotowość polityczną. Czy Pan to czuł? – Poczucie odzyskiwania podmiotowości miałem przez cały okres lat 80. Poszerzaliśmy pole manewru – uzyskiwaliśmy samodzielność programową, suwerenność organizacyjną, gwarancję koalicyjnej współpracy. – Czasy, w których Gomułka z Kliszką dyktowali skład prezydium ZSL… – …były już w latach 80. zapomnianą historią. Niezależnie od stale rosnącej aktywności wewnętrznej zaczynaliśmy działać na zewnątrz, współpracować z europejskimi partiami ludowymi i pokrewnymi z pożytkiem dla spraw Polski. Nasz cel był wówczas taki: realizować to, co jest dla wsi i dla rolnictwa oraz Polski niezbędne i potrzebne. Ale w ramach tych możliwości, jakie są. Jednocześnie wciąż te możliwości poszerzaliśmy. Dzięki temu następował m.in. szybki wzrost liczby członków ZSL. Chyba nieprzypadkowo Stronnic-two przyciągało wówczas do siebie całą grupę zdolnej młodzieży – m.in. Waldemara Pawlaka czy Jarosława Kalinowskiego. – Weteranów pozyskiwaliście sprowadzeniem prochów Mikołajczyka czy pomnikiem Witosa. – Również uhonorowaniem Batalionów Chłopskich, przywróceniem tradycji i wartości ruchu ludowego. To wszystko budowało pozycję Stronni-ctwa, poszerzało jego możliwości działania. Jeśli pan wspomniał o roku 1989, to był to finał procesu, który toczył się na przestrzeni lat 80. – Czy wówczas, latem 1989 r., spodziewał się pan, że koalicja z Wałęsą potrwa długo? – Początkowo strona solidarnościowa nie była zainteresowana szybkim przejęciem władzy. Nawet zgłaszane były sugestie, żeby odłożyć wybory o dwa lata. Strona solidarnościowa miała świadomość, że trzeba przygotować kadry, opracować program. Pamiętam rozmowę z Tadeuszem Mazowieckim z okresu formowania rządu. – Wezmę Balcerowicza z uczelni, bo on tam z zespołem swoich współpracowników przygotował program autorski. Niech go realizuje – mówił. I proszę przypomnieć sobie zapowiedzi Balcerowicza, co miało być po pół roku realizowania jego programu… Nic dziwnego, że po wielkim uniesieniu po powstaniu rządu Mazowieckiego, przy rosnących kosztach transformacji, coraz boleśniej odczuwalnych przez społeczeństwo, nastąpiła reakcja w drugą stronę. – A jakie rachuby miała wówczas strona rządowa? – Chciała przyspieszyć wybory. Rakowski, jak sądzę, miał nadzieję, że dobre notowania jego rządu, przełożą się na wynik wyborczy. To myślenie byłoby logiczne w warunkach rozwiniętej czy już utrwalonej demokracji. Oceniał, że odniesie zwycięstwo i wciągnie opozycję we współodpowiedzialność. Ale jak przychodzą takie wybory, w warunkach narastającego przełomu, to zamieniają się w plebiscyt. Więc, jak już zostały ogłoszone wyniki, były one, jak sądzę, pewnym zaskoczeniem dla wszystkich. Jedna strona znalazła się w stanie szoku klęski, a druga w szoku zwycięstwa. Powstała patowa sytuacja. – Jak z niej wychodziliście? – Początkowo były opory. Jedna strona ociągała się z przekazaniem władzy, czy też z rzeczywistym podzieleniem się nią, druga z uczestniczeniem we władzy i ponoszeniem odpowiedzialności za kraj. To wszystko – jak oceniałem – mogło wymknąć się spod kontroli, z niebezpieczeństwem jakiejś odmiany wariantu rumuńskiego. Więc propozycja Lecha Wałęsy, koalicji “Solidarności”, ZSL i SD, była wyjściem z pata, tworzyła warunki dojścia do dużej koalicji, niezbędnej w początkowym okresie niełatwych przemian, za którą znacznie wcześniej opowiedzieliśmy się na naszym Kongresie ZSL. Stąd w rozmowach z Wałęsą – na co on przystał – mówiłem, że w tej koalicji musi być także PZPR. Leży to bowiem w interesie stabilności przemian demokratycznych w Polsce. – Jak oceniał pan wytworzony wówczas układ? Jako coś stabilnego czy przejściowego? – Wiadomo było, że ten układ jest tymczasowy. Że poniesie wszystkie koszty przemian i szybko się zużyje. Więc w 1993 r. PSL zyskał stu kilkunastu posłów. Mówiłem wtedy moim kolegom z władz Stronnictwa, że nie jest to zasługa PSL. Że jest to, na tle bolesnych kosztów transformacji, odwirowanie dorobku ZSL i polityki rolnej z lat 80., a także wyrażenie nadziei, że PSL pomoże w przezwyciężeniu dramatycznie pogarszającej się sytuacji na wsi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2001, 2001

Kategorie: Wywiady