W czasach niedawnych normą było, że MSZ przygotowywało opinie na temat możliwej reakcji najważniejszych państw na posunięcia Polski. Tak, by decydenci zawczasu wiedzieli, co może ich spotkać. Wszystko wskazuje, że zwyczaj ten został zarzucony. Polska bowiem regularnie jest przez otoczenie zewnętrzne zaskakiwana. Najlepszy przykład to sprawa pieniędzy z KPO i sporu z instytucjami unijnymi, w który uwikłał się rząd. Ten sam rząd, którego premier oplakatował pół Polski hasłem, że zdobył dla kraju 770 mld zł. Cóż, tych pieniędzy nie ma, na dodatek Polska przegrywa przed unijnymi sądami kolejne rozprawy i rośnie suma kar do zapłacenia. Przepraszam, czy tego nie można było przewidzieć? Innym zaskoczeniem była awantura o zboże napływające do Polski z Ukrainy. Tu także nasze władze teoretycznie powinny mieć pełną wiedzę. I z polskiego rynku, i z samej Unii, bo komisarzem ds. rolnictwa jest Janusz Wojciechowski. A wychodzi na to, że były zaskoczone… Sprawa Ukrainy jest zresztą stale omawiana w kręgach unijnych. Po pierwsze, Komisja Europejska regularnie przedstawia państwom UE zaktualizowaną ocenę zaawansowania Ukrainy w spełnianiu wymogów związanych z jej statusem kandydata do członkostwa w Unii. Po drugie, prowadzone są analizy konsekwencji rozszerzenia – dla unijnego rolnictwa, dla przemysłu, dla budżetu Unii oraz budżetów państw członkowskich itd. Omawiane jest to na oficjalnych spotkaniach. Ważna też będzie organizowana w dniach 21-22 czerwca w Londynie konferencja w sprawie odbudowy Ukrainy. Czy Polska jest aktywna w tych rozmowach? Czy ma własne wyliczenia, które może przedstawić? Czy ma własne stanowisko? I własne scenariusze rozszerzenia uwzględniające konsekwencje dla polskiej gospodarki i polskiego społeczeństwa? Oczywiście nie chodzi o hasła, które wygłaszał minister Zbigniew Rau w Sejmie, że silni, zwarci i gotowi. Zdaje się, że tego nie mamy. Co oznacza, że Polska jest skazana na działanie według cudzych scenariuszy. I na kolejne wpadki. Przykładem z ostatnich dni był cyrk z podpisaniem przez Andrzeja Dudę ustawy powołującej komisję ds. badania rosyjskich wpływów. Jak piszą amerykańskie agencje prasowe, podpis Dudy wywołał wojnę na linii Departament Stanu USA-Pałac Prezydencki. Już we wtorek Amerykanie wystosowali jednoznaczny, mocny komunikat. Duda zatem już w środę mówił w wywiadzie dla Bloomberga, że komisja jest OK, że ktoś wprowadził amerykańskiego prezydenta w błąd, więc on, jak się spotka z Bidenem, to mu wszystko wytłumaczy. Cóż, możliwości rozmowy nie uzyskał, a w piątek ogłosił, że z podpisanej w poniedziałek ustawy się wycofuje. Andrzej Duda musiał tę potyczkę z Amerykanami bardzo przeżyć, bo w poniedziałek 5 czerwca odreagował – w ostatniej chwili odwołał swoją obecność na spotkaniu z grupą amerykańskich inwestorów, w którym uczestniczył ambasador Mark Brzezinski. Tyle może. Szkoda, bo gdyby i on, i rząd traktowali MSZ nie jako biuro wyjazdów, tylko jako narzędzie prowadzenia polityki, uniknęliby 90% wpadek. A tak wygląda, jakby jechali nocą po autostradzie z wyłączonymi światłami. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint