Zazdrosne diwy – rozmowa z Bogusławem Nowakiem

Zazdrosne diwy – rozmowa z Bogusławem Nowakiem

Każdy teatr, a zwłaszcza operowy, tworzą gwiazdy Bogusław Nowak – dyrektor Opery Krakowskiej. Realizator produkcji filmowych, teatralnych i telewizyjnych. Absolwent Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego, w latach 2001-2007 dyrektor Radia Kraków i krakowskiego oddziału TVP. Współpracował m.in. z Andrzejem Wajdą, Krzysztofem Kieślowskim, Kazimierzem Kutzem, Zygmuntem Hübnerem. Zrealizował filmy dokumentalne m.in. o Andrzeju Wajdzie, Jerzym Jarockim, Ewie Lassek oraz Lidii i Jerzym Skarżyńskich.   Ma pan niemały udział w budowie nowego gmachu Radia Kraków i Opery Krakowskiej. Prezydent Majchrowski nie będzie chyba miał problemów ze wskazaniem, kto ma pokierować budową metra. – Na pana żartobliwe pytanie odpowiem poważnie. Kierowanie budową metra mi nie grozi, choćby dlatego, że, jak przypuszczam, w najbliższych kilkunastu latach metro nie powstanie, więc na długo przed jego otwarciem będę już emerytem, któremu być może będą przysługiwały bezpłatne przejazdy. Czy pan wie, że w Krakowie nazywają pana „wielkim budowniczym”? – To bardzo sympatyczne. Natomiast większą satysfakcję dają mi głosy, że po zakończeniu budowy radia i opery udało się w zespoły obu tych instytucji tchnąć nowego ducha. Do opery przekonaliśmy widzów, zwłaszcza krakowskich, którzy przez lata dyskutowali na temat projektu budynku, jego wyglądu, usytuowania itd. Te wszystkie dyskusje milkną, gdy gasną światła i widz oddaje się oddziaływaniu sztuki. Jeżeli udaje się nam podtrzymać to duchowe napięcie podczas trzech godzin spektaklu, to znaczy, że istnieje porozumienie między nami a widownią. Klasyka na afiszu W Krakowie, mieście uznawanym za konserwatywne, opera jakby potwierdzała jego ducha, bo dominuje w niej klasyka, a spektakle nie idą w stronę nowoczesności, której nikt poza autorem inscenizacji nie rozumie. – Cieszę się, że pan to dostrzegł. Nasz repertuar to świadomy wybór. Kiedy w 2007 r. powróciłem po trzech latach przerwy do opery na stanowisko dyrektora naczelnego, zaprosiłem do ściślejszej współpracy Laco Adamika i Tomasza Tokarczyka. Umówiliśmy się, że przez pierwsze dwa lata musimy zwrócić uwagę publiczności repertuarem zbudowanym na operowych przebojach, jeśli chodzi o tytuły i kompozytorów. Nie mówię o spektaklu granym na otwarcie nowego gmachu opery – „Diabłach z Loudun” Krzysztofa Pendereckiego, bo to była pozycja ambitna, na miarę historycznego wydarzenia, ale o następnych: „Don Giovannim”, „Madamie Butterfly”, której Kraków wypatrywał na afiszu od 25 lat, „Carmen” czy „Baronie cygańskim”. Zaplanowaliśmy pierwsze dwa sezony z pełnym przekonaniem, że w tym czasie publiczność zżyje się z teatrem, my jako dyrekcja zdiagnozujemy zespół, zorientujemy się, na co nas stać, a zespół i cała instytucja wejdzie w regularny rytm pracy. W wyniku tej diagnozy niektórzy musieli pożegnać się z teatrem. – Ale na ich miejsce przyszli nowi. Zmiany i wspólna praca pozwoliły nam upewnić się, że jesteśmy w stanie sięgnąć nie tylko po dzieła stanowiące kanon teatrów operowych. Dlatego mogliśmy po kilku latach pokazać „Ariadnę na Naxos”, a wcześniej polską prapremierę „Cesarza Atlantydy” Viktora Ullmanna. Świadomie wybraliśmy też, jako pierwszy teatr operowy w Polsce, realizację „Miłości do trzech pomarańczy” Sergiusza Prokofiewa. Dopełnieniem naszego pomysłu na te pierwsze pięć-sześć lat miała być premiera „Tannhäusera” Wagnera, ale budżet nam na to nie pozwolił. Bardzo tego żałuję, choć jestem przekonany, że w 2016 r. zaprezentujemy ten tytuł. Damy wówczas sygnał widzom, krytykom i samym sobie, że nasza opera to teatr, który spełnia wysokie wymagania, bo może wystawić wielkie dzieło, które nie co dzień i nie na każdej scenie operowej w Polsce da się zobaczyć. O repertuarze decyduje triumwirat, czyli pan, Adamik i Tokarczyk, czy może jako człowiek niewykształcony w akademii muzycznej zostawia go pan temu duetowi? – Często w tym triumwiracie rozmawiamy i wspólnie kreślimy plany repertuarowe, ale ostateczne rozstrzygnięcie należy do mnie. W jednym czy dwóch przypadkach podjąłem decyzje całkiem sam. Nie chcę powiedzieć, że wbrew kolegom, ale to ja byłem zdeterminowany, aby wystawić „Małego lorda”, w przekonaniu, że widownia oczekuje spektaklu rodzinnego, adresowanego do kilku pokoleń. Po prośbie Dyrektorowanie w teatrze to ciągła walka między chęcią a możliwościami. W jakim stopniu działalność dyrektora sprowadza się do chodzenia po prośbie? – Rzeczywiście kierowanie teatrem to swego rodzaju balansowanie na linie. Opera Krakowska, choć zaliczana do najlepszych scen w Polsce, nie jest współprowadzona przez Ministerstwo Kultury. To szczęście mają Wrocław, Gdańsk, Poznań i Bydgoszcz.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 45/2014

Kategorie: Kultura