Telewidz co wieczór dostaje kryminalną pigułkę nasenną. Z powtórkami ma na wizji 10 takich pigułek dziennie Jak w fabule nie ma trupa, policjanta i mordercy, to już nie chce nam się czytać ani oglądać. Kto zamierza trafić z przesłaniem do szerokiej publiki, od razu montuje intrygę kryminalną. Jeszcze 10 lat temu wydawnictwa wypuszczały rocznie po 20 rodzimych kryminałów. Teraz prawie 150. Nawet „New York Times” zapowiada, że kończy się era thrillera skandynawskiego, a zaczyna polskiego. I wymienia ciurkiem: Krajewski, Bator, Miłoszewski, Wroński… Weźmy filmy. Tylko świeże. Wokół śledztwa kręci się wszystko. Praca drogówki u Wojciecha Smarzowskiego („Mam immunitet i chuja mi zrobicie”) to za mało, by widza przytrzymać przed ekranem dwie godziny, doczepia więc aferę ze spekulacjami gruntem pod autostradę. Pasikowski rozliczał się ze szmalcownictwem na Podlasiu, ale w atmosferze jak z „Twin Peaks”. Eugeniusz Korin („Sęp”) podniósł moralne problemy transplantologii ledwie na marginesie śledztwa. W psychothriller zmienia się nawet okupacyjna opowieść o ratowaniu Żydówki z transportu („W ukryciu” Kidawy-Błońskiego). Tę litanię można by ciągnąć do woli. Najwięcej dzieje się w serialach. Telewidz co wieczór dostaje kryminalną pigułkę nasenną (godzina projekcji, w tym reklamy). Jest uzależniony? To nawet lepiej. Z powtórkami ma na wizji 10 takich pigułek dziennie. Z tym że polskie seriale dzielą się na popelinę, popelinę z pretensjami i „Służby specjalne” Patryka Vegi. A tu już napływają komunikaty, że na Dolnym Śląsku kręcą „Komisję morderstw”. Zdjęcia, jak podają, m.in. w „złotym kompleksie RISE”. Ekipie pewnie będzie trudno trafić, bo skąd „złoty kompleks”? A w ogóle to on się nazywa Riese. GPS może wyprowadzić w pole. Sąd Ostateczny w trzy kwadranse Po kolei zatem. Popelina polega na tym, że historyjka jest przewidywalna, aż zęby bolą. Nóż pod siódme żebro, krótkie śledztwo, bandyta za kratkami. W trzy kwadranse. Poza tym wszystko z importu. „Ojciec Mateusz” to polska wersja serialu „Don Matteo”. Taki maluch na włoskiej licencji. A spróbujcie na sandomierskiej starówce kupić pamiątkę, na której nie nadrukowali faceta w sutannie i na rowerze! „Komisarz Alex” robi, co może, żeby niemieckiego „Komisarza Reksa” sprowadzić do poziomu „Przygód psa Cywila”. Nawet nie chce się pisać. I tak dalej… Popelinowe seriale żerują na najprostszych potrzebach publisi. A ona bynajmniej nie życzy sobie oglądać historyjek w stylu: „Wczoraj wieczorem w trakcie libacji alkoholowej na melinie Józef K. pchnął nożem swoją konkubinę podczas kłótni o pieniądze na alkohol…”. Widz życzy sobie, żeby morderstwo wydarzyło się w sferach wyższych. Tak zresztą było zawsze. Komu chciałoby się czytać „Trędowatą”, gdyby nauczycielkę Stefcię Rudecką doprowadziło do przedwczesnej śmierci grono pedagogiczne czteroklasowej szkoły powszechnej w Pajęczynie Dolnym, a nie potężny ród arystokratyczny? No więc w serialach wyrzynają się nawzajem wyłącznie wyższe sfery III RP. Adwokaci, uczeni, marszandzi, ludzie mediów. I słusznie! Tym zakłamanym świniom się należy – przekonują seriale. Przecież ten słynny telewizyjny sprawozdawca sportowy to w gruncie rzeczy skurwysyn pierwszej wody. Szantażem wymusza seks od dziewczyny, która zbiera pieniądze na operację dla chorej matki. Aż się prosi, żeby mu wrzucić do wanny podłączoną do prądu suszarkę („Instynkt”). A ten twórca telewizyjnych programów dla dzieci, uwielbianych przez całą Polskę? Toż to pedofil, który klepie po pupach 10-latki („Prokurator”)! I tak w kółko. Widz dowiaduje się tego, co podejrzewał od dawna: ci „wielcy państwo” to jedno wielkie bagno. Nie to, co u nas, w Pajęczynie. Śledztwo bez schodzenia z roweru W kwestii kryminalnej popeliny mamy już zauważalny dorobek. „Ojciec Mateusz” stanowi idealne stężenie cepelii. Rozgrywa się na sandomierskim rynku i w rzekomych przyległych dzielnicach. Przy jednej ulicy stoi w szeregu 20 dworków szlacheckich (jak z „Pana Tadeusza”), pobudowanych z 10 lat temu, podczas gdy wiadomo, że Sandomierz to miasteczko równie ponure i betonowe jak Stalowa Wola nie przymierzając. Ksiądz to niby ksiądz, a przecież nie dziwak, odludek, pijak czy onanista. Można? Można! Żyje w rodzinie, w dodatku wielopokoleniowej: gderliwa żona (dla niepoznaki zwana gospodynią), roztrzepana babcia rezydentka, jakiś szkolny dzieciak, do tego szwagier kryminalista. Wszystko jak „u ludzi”, tyle że pod dachem plebanii. No i ksiądz albo rozwiązuje zagadki, albo gra w szachy. Rzadko przy ołtarzu, z brewiarzem w dłoni, a już broń Boże w trakcie użerania się