Tajny raport UOP: w poprzednich latach służby specjalne zasiliły dziesiątki osób ułomnych fizycznie i z problemami psychicznymi Jeszcze kilka tygodni temu, gdy likwidowano UOP i powoływano do życia Agencję Wywiadu oraz Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, opozycja głośno domagała się wyjaśnień, na podstawie jakich kryteriów wypowiedzenia dostało 500 funkcjonariuszy urzędu. Tej sprawie poświęcone było posiedzenie sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, na które zaproszono Andrzeja Barcikowskiego i Zbigniewa Siemiątkowskiego, szefów ABW i Wywiadu. Opozycja zapowiadała wielką debatę. Pierwszy szef UOP, Krzysztof Kozłowski, nie szczędził Barcikowskiemu i Siemiątkowskiemu słów krytyki. – Jaki tryb zwalniania ludzi zastosował pan Barcikowski, który przyznał, że nie znał ludzi, których zwalniał? – pytał Kozłowski. – Oparcie się na opiniach i listach przygotowanych przez szefów delegatur, którzy sami byli na stanowiskach od kilku zaledwie miesięcy, może budzić wątpliwości co do intencji, bo niekoniecznie mogli kierować się interesem państwa. Mogły to być kryteria osobiste zmierzające do wyeliminowania przeciwników. A jeżeli doradzali im politycy? W podobnym tonie wypowiadał się Zbigniew Wasserman, poseł Prawa i Sprawiedliwości, przewodniczący sejmowej speckomisji, zwolnienia w służbach specjalnych nazywając „czystką o charakterze odwetu”. Zapowiadało się więc na wielką awanturę. Tymczasem sprawa zaczęła być wyciszana. 5 lipca Barcikowski z Siemiątkowskim wyjaśniali sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych motywy swych działań, zasady, którymi kierowano się, wręczając wypowiedzenia. Barcikowski przyszedł do Sejmu z furą materiałów. Wśród nich był kilkustronicowy dokument. Jego fragmenty – jak się dowiedzieliśmy – zahamowały impet opozycji. Cóż takiego w nim było? Jest to raport tajny, zna go w kraju kilka osób, ale niektóre jego szczegóły przedstawiono posłom. Raport ten dotyczy polityki kadrowej poprzedniego kierownictwa UOP. Nazwisko po nazwisku wymienione były przypadki osób przyjętych do UOP z naruszeniem procedur, oraz takich, które nigdy w takiej instytucji nie miały prawa się znaleźć. Raport nie dotyczył więc wszystkich zwolnionych w lipcu br., ale opisując kilkadziesiąt przypadków, kompromitował politykę kadrową poprzedniego kierownictwa UOP. Były w nim m.in. informacje o kominowych awansach, z kapitana na pułkownika (tak awansował Zbigniew Nowek, szef UOP w czasach Jerzego Buzka). W ciągu trzech, czterech lat niektórzy oficerowie potrafili awansować o kilka stopni w górę, co normalnie powinno im zająć 15-20 lat. Przykładem niech będzie tutaj były szef Archiwów UOP, Antoni Zieliński, który cztery lata temu był kapitanem, a dziś jest pułkownikiem. Czym sobie zasłużył na taki awans? Żonglowaniem dokumentów podczas lustracji prezydenta Kwaśniewskiego? Raport informował także o dwutygodniowych kursach oficerskich, których skończenie dawało stopień podporucznika. Takie kursy przechodziły osoby przyjmowane do UOP. Przy czym ściągając nowych ludzi, często pomijano wymóg wyższego wykształcenia. W ten sposób trafiło do UOP sporo osób jedynie z licencjatami. Ale wróćmy do owych dwutygodniowych kursów oficerskich. Były one „rozwinięciem” dawnych kursów dziesięciomiesięcznych, które kandydaci do pracy w służbach specjalnych musieli odbyć, by dochrapać się pierwszej gwiazdki. W ostatnich czasach ograniczono je do dwóch tygodni. A następnie do dziesięciu dni. Tyle wystarczało, by otrzymać stopień podporucznika i rozpocząć służbę w UOP. Teoretycznie poprzedzić powinny ją badania lekarskie oraz zdanie testów psychologicznych – bo praca w służbach specjalnych wymaga sprawności fizycznej oraz zrównoważonej osobowości. Tymczasem rzeczą nagminna było, że przyjmowano do pracy do UOP ludzi bez zaliczonych badań i testów. I to na najbardziej odpowiedzialne funkcje. I tak, szef jednej z delegatur przeszedł co prawda badania, ale wykazały one, że ma kłopoty z psychiką, i że powinien się leczyć. Lekarze wpisali mu też do akt zakaz pełnienia jakichkolwiek funkcji kierowniczych. Jednakże opinie lekarzy zlekceważono. Potem mieliśmy w tej delegaturze przypadki bijatyk i awantur. Szef innej delegatury, jak się okazało, został przyjęty do służby, mając wojskową kategorię E. To kategoria, którą Wojskowa Komenda Uzupełnień przydziela osobom zupełnie nienadającym się do służby, do jakichkolwiek czynności wojskowych. Z kolei szef gabinetu Zbigniewa Nowka otrzymał opinię psychologa, że nie może zajmować jakichkolwiek stanowisk kierowniczych. Opinię zlekceważono. W raporcie aż roiło się od nazwisk osób, z których część to renciści, osoby niezdolne do pracy w służbach specjalnych.
Tagi:
Marek Zalewski