Żebyście nie wykrakali

Żebyście nie wykrakali

Audycja telewizyjna miała być o nich, o mieszkańcach gminy Smołdzino, tymczasem nawet nie wpuszczono ich przed kamery Od doby wieje przenikliwy, lodowaty wicher. Zrywa czapki, szarpie palta, przeszywa do szpiku kości. Ciemne chmury pędzą znad Rowokołu, świętej góry Słowińców. W Smołdzinie wielkie poruszenie – przyjechała telewizja. Chociaż główne spotkanie ma być dopiero w południe, w “Gościńcu” u Bernadzkich od rana zamęt. Panie redaktorki biegają, ustalają, dyskutują, pracownicy techniczni rozciągają kable, a kamerzyści raczą się darmową kawą, szczodrze serwowaną przez gospodarza. Między nimi plączą się dzieci z zespołu “Diabliki” i miejscowe hafciarki w ludowych strojach, szykujące się do występu. Jedna z nich siada tuż obok mnie, wyraźnie zdegustowana. – Nie wiem, po co ten cały szum – mówi. – Przyjeżdżają i tylko robią bałagan. To są ludzie obcy, niewiele rozumieją – macha ręką z rezygnacją, trwożliwie rozglądając się, czy przypadkiem ktoś jej nie słyszał. Potem na komendę reżysera audycji wraz z innymi kobietami śpiewa ni to po polsku ni po kaszubsku, uśmiechając się półgębkiem do oka kamery. – Oj będzie Oskar, Oskar będzie – docinają znudzeni pracownicy telewizji Przed pierwszą zjawiają się mieszkańcy. Tylko cztery pytania Zziębnięci na darmo szturmują wejście, bo obsługa telewizji kieruje ich na plac naprzeciwko lokalu. Tam, pod prowizorycznym daszkiem ustawiono kamery. Ludzie z zimna zbijają się w ciasną gromadkę. Złorzeczą, krzyczą, wymyślają. Bezsilni redaktorzy próbują ustalić kolejność wystąpień; przypominają, że pytań do władzy nie może być więcej niż cztery, co wywołuje następną falę dezaprobaty. – Kombinują na wszystkie sposoby, jak tylko zamknąć nam usta – protestują chłopi, którzy zajęli miejsce najbliżej mikrofonów. Wiatr szarpie zadaszeniem, porywa ich słowa, tak, że z tyłu prawie nic nie słychać. Tymczasem z maleńkiego ekranu kamery uśmiechają się do wszystkich szanowni goście: p. poseł Sieńko, p. senator Kleina, starosta słupski i kilku innych oficjeli. W drogich garniturach, z fryzurami nie tkniętymi przez wiatr rozsiedli się dwieście metrów dalej w ciepłym lokalu. Z ludem rozmawiają za pośrednictwem telewizji. – Dosyć, dosyć – krzyczą sini z zimna mieszkańcy, kiedy senator Kleina zbyt długo wykłada swoje racje. Wcale go nie słuchają, bo wszystko zagłusza zbiorowe pokasływanie i częste wysmarkiwania z cieknących nosów. – Jaki wójt? Jaki wójt? To organ zarządu gminy, przywieziony w teczce od Buzka – oponują poirytowani, gdy dziennikarz przedstawia obalonego w referendum Tadeusza Pietkuna, który również wybrał bezpieczne ciepełko w “Gościńcu”. Tylko miejscowi trybuni ludowi – szefowie dwóch stowarzyszeń bezrobotnych – marzną solidarnie na placu. Spierają się teraz między sobą, dopingowani przez popleczników, aż w końcu zdezorientowani redaktorzy, zapewne w obawie przed klapą programu, puszczają przerywnik muzyczny. – Oj dana, dana, oj dana dana – leci w Smołdzino ludowa przyśpiewka. Po prawie dwóch godzinach niby-dialogu, z władzą, mieszkańcy z wściekłością wpadają do lokalu. Cisną się wokół polityków, wyrzucają z siebie wszystkie żale. Władza jest zdegustowana taką nachalnością. Bezrobotni kontra bezrobotni Tomasz Pietrzak – szef jednego ze smołdzińskich stowarzyszeń bezrobotnych, mówi, że nie chciał zadymy i dlatego na spotkanie nie przyprowadził wszystkich swoich ludzi. On sam starcza za dziesięciu. Co chwilę wznosi, nie przebierając w słowach okrzyki, aż w końcu i jemu się obrywa. – Pietrzak załatwia pracę tylko swoim – wołają spod płotu kobiety. – Chce wypłynąć na ludzkim nieszczęściu – dodaje ktoś ciszej z boku. Prezes znany jest ze spektakularnych akcji. Mimo, że należy do obozu byłego wójta, został organizatorem głodówki w urzędzie gminy. Złośliwi twierdzą nawet, że na czas tego zamieszania wziął urlop bezpłatny, by być w zgodzie z prawem. W ogóle kreuje się na lokalnego Wałęsę, który “nie chce, ale musi”. Zdecydowany, energiczny, często nie przebiera w słowach, co drażni jednych, a innym podoba się jako oznaka przebojowości. Przy okazji walczy o przydział robót interwencyjnych i publicznych, organizuje kolonie, kłóci się o odprawy. Pytanie tylko, na ile jego działalność jest bezinteresowna… Ewa Lewkowicz związana z Forum Samorządowym do niedawna współpracowała z Pietrzakiem. Lecz po referendum, ich drogi się rozeszły. – Nie mogłam patrzeć, jak klei

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2000, 2000

Kategorie: Kraj
Tagi: Helena Leman