Przy nieprawdopodobnej centralizacji polskiego szkolnictwa każde działanie czy nawet słowo z MEN może wywołać gigantyczne reakcje społeczne Na wyspach Bergamutach Podobno jest kot w butach. (…) Jest słoń z trąbami dwiema I tylko… wysp tych nie ma. Jan Brzechwa Trudne zadanie stanęło przed nowym kierownictwem Ministerstwa Edukacji Narodowej. Z jednej strony, ma ono posprzątać po ekipach PiS i nie tylko, z drugiej – w ostatnich latach nagromadziła się po stronie opozycyjnej i została rozpropagowana masa postulatów, z których większość sprowadza się do wyliczania, czego w polskiej edukacji ma nie być (ich zsumowanie prowadzi do skrajnego wniosku, że niczego!), i przybiera utopijny charakter. Jedna z popularnych utopijnych koncepcji w pewnym skrócie wygląda tak: przeciętny uczeń sam z siebie, bez wpływu i choćby ukierunkowania ze strony jakichkolwiek edukatorów, zdobędzie w 12 lat umiejętności i wiedzę, których osiągnięcie zajęło najzdolniejszym przedstawicielom ludzkości całe tysiąclecia. Inna modna opcja to uczynienie z Polski drugiej edukacyjnej Skandynawii. Są dwa istotne problemy. Po pierwsze, tam uważają, że to szkoła decyduje, co się w niej dzieje. W Polsce, w ramach wojny polsko-polskiej, ogromną władzę niewyrażania zgody przekazano rodzicom. A gdzie dwójka rodziców, tam trzy zdania. Po drugie, III RP (nawet w cenach porównywalnych) wydaje rocznie na edukację jednego ucznia ok. 7 tys. euro, a w Skandynawii nakłady państwa na to samo są na poziomie 15-20 tys. euro. W każdym razie szkoła ma być lekka, łatwa i przyjemna, nie wymagać czegokolwiek, szczególnie wysiłku, i tak atrakcyjna, żeby przebić najlepsze nawet kawałki z TikToka. Trochę ironizuję, ale tylko trochę. Zdobycie realnych umiejętności wymaga pracy i ćwiczeń – żadnych cudownych pigułek ani innych czarodziejskich różdżek tu nie wynaleziono i nie zanosi się na to. Stąd motto tego tekstu. Warto zwrócić uwagę, że rynek pracy, zwłaszcza wysoko kwalifikowanej, stał się globalny. Tacy np. Chińczycy czy Hindusi tego typu utopie uważają za idiotyzmy i wyjątkowo ciężko nad rozwojem swoich kwalifikacji pracują. Pytanie więc, z czego będą żyły kolejne pokolenia Polaków, jeśli te idee za bardzo opanują uczniowskie i rodzicielskie masy. Polska edukacja i jej działania mają wpływ na rynek dóbr i usług wart setki miliardów złotych zarówno z kieszeni publicznej, jak i prywatnej. Nic dziwnego, że po zmianie władzy nastąpił w przestrzeni publicznej wysyp różnych, często sprzecznych pomysłów na niezbędne zmiany. Znaczna ich część ma charakter nieformalnego lobbingu za pewnymi interesami czy tworzeniem zapotrzebowania na swoje usługi, np. szkoleniowe czy edukacyjne. Niektóre pomysły mają też charakter ideologiczny czy doktrynerski albo „podpierają się” intensywnym nagłaśnianiem wyników nie zawsze rzetelnych badań dzieci i młodzieży. Minister edukacji jak saper Tymczasem, mając władzę, każde słowo trzeba ważyć dużo bardziej, niż będąc w opozycji. Oświata to system skomplikowany i każda, pozornie drobna zmiana może oznaczać wiele problemów. Polski minister edukacji powinien być jak saper! Szkoda, że obecna koalicja rządowa nie wyciągnęła wniosków z przypadku Leszka Millera, który w roku 2001 obiecał rezygnację z obowiązkowej matury z matematyki na poziomie podstawowym. Później matematyczka minister Krystyna Łybacka musiała tę obietnicę spełnić. Zamiast matematyki uczniowie mogli wybrać inny przedmiot. Nie przewidywano jednak wcześniej, by te przedmioty miały być egzaminacyjnymi, więc ich programy i podręczniki przypominały raczej popularnonaukowe opowieści, a nie coś, z czego można rozsądnie egzaminować. Obecnie podobną sytuację, ale na nieporównywalną skalę, ma rząd z nieopatrznie rzuconą obietnicą likwidacji prac domowych. Bo oczywiście przy ponad 500 tys. marnie wynagradzanych i przeciążonych nauczycieli zdarzały się różne skandaliczne rzeczy, ale też wielu kluczowych umiejętności wyłącznie na lekcji, bez systematycznych ćwiczeń w domu, nie da się opanować. Są wprawdzie kraje, np. Włochy, gdzie uczniom lektury (też prace domowe w końcu) czyta się już na lekcjach, ale nie sądzę, by rezultaty były zachęcające. W systemie oświaty mamy ponad 5 mln uczniów i przedszkolaków oraz prawie 1 mln pracowników. Za każdym uczniem i przedszkolakiem stoją osoby dorosłe – rodzice, dziadkowie, rodzeństwo. To armia ok. 20 mln ludzi silnie związanych emocjonalnie z tymi dziećmi i nastolatkami. Przy nieprawdopodobnej wręcz centralizacji polskiego szkolnictwa każde działanie czy nawet słowo z MEN może wywołać gigantyczne reakcje społeczne,