Kto był zainteresowany, by „Baranina” za dużo nie powiedział Jeremiasz Barański, bardziej znany jako „Baranina”, oskarżony o zlecenie zabójstwa b. ministra sportu, Jacka Dębskiego, popełnił samobójstwo w austriackim więzieniu. Stało się to 7 maja między 4 a 5 rano. Jednak w podaną przez Austriaków wersję zejścia z tego świata polskiego gangstera mało kto wierzy… – Ta sprawa śmierdzi od samego początku – uważa oficer polskiej policji, który kiedyś rozpracowywał „Baraninę”. Jeremiasz Barański – gangster i zarazem współpracownik służb specjalnych wielu państw, m.in. Polski, Niemiec, Austrii, a także Wielkiej Brytanii i, jak niektórzy uważają, USA – podejrzany o zlecenie zabójstwa był więźniem pod specjalnym nadzorem. I nagle, tuż przed zakończeniem procesu, pilnie strzeżony aresztant pod okiem strażników popełnił samobójstwo, wieszając się na… pasku od spodni! Byle lump zatrzymany przez policję na 48 godzin jest pozbawiany paska, sznurowadeł i innych tego typu przedmiotów, a pilnie strzeżony przestępca nie, bo – jak powiedział „Rzeczpospolitej” szef austriackiego więziennictwa, Michael Neider – oznaczałoby to naruszenie godności ludzkiej! Poza tym powiesić się można praktycznie na wszystkim: prześcieradle, spodniach czy kablu od telewizora (który „Baranina” miał w celi). Tyle tylko, że wymagałoby to odpowiednich przygotowań. Kim był – Na pewno numerem 1 polskiego świata przestępczego – twierdzi nasz rozmówca. – Według mojej oceny, 90% wszystkich poważniejszych skoków, przerzutów narkotyków, porwań czy zabójstw na zlecenie odbywało się bądź na jego zamówienie, bądź za jego przyzwoleniem. „Baranina” był świetnym socjotechnikiem. Potrafił wychować wiernych, bezgranicznie oddanych mu ludzi, ale także skutecznie zastraszyć przeciwników. Był prawdziwym łowcą młodych talentów w gangsterskim fachu i hodowcą tychże. Jego najlepszym uczniem był „Junior”, zastrzelony w styczniu 1998 r. w przejściu podziemnym przy hotelu Marriott. – On go stworzył, ulepił jak z plasteliny – mówi oficer policji. – Co więcej, ożenił go nawet ze swoją chrześnicą! Nauczył wszystkich sztuczek i bezwzględności. I „Junior” taki był, na wzór i podobieństwo swojego guru. Stworzył bardzo silną ekipę, z którą trząsł miastem. Jak głosi plotka, kiedyś by pokazać stanowczość, na spotkanie ze swoimi ludźmi przyniósł w foliowej torbie głowę ofiary, którą wcześniej zabił. Mało kto zdawał sobie sprawę, że ten tak bardzo chcący dorównać mistrzowi gangster pochodził z dobrej rodziny. Jego ojciec był – twierdzą niektórzy – oficerem służb specjalnych i dyplomatą. A to właśnie „Junior” trzymał w Polsce w szachu wszystkich podległych „Baraninie” gangsterów. Poza „Juniorem” „Baranina” miał jeszcze innego wiernego jak pies cyngla. Był to niejaki „Myszka”. Wysportowany młody człowiek, bez nałogów, bez rodziny. Mówiono, że jest zdolny do wszystkiego. Sam urządzał sobie szkoły przetrwania, w czasie których potrafił podobno przez kilkanaście dni buszować z kałachem po puszczy, trenując zabijanie. Bardzo szybko jego imię zaczęło budzić strach nawet wśród największych bossów polskiej mafii. Oczywiście, że nie wszystkim podobała się mocna pozycja „Baraniny”. W połowie lat 90. kilku warszawskich gangsterów wynajęło killera, który podjął się jego zabicia. W „Ojcu chrzestnym” – najsłynniejszej książce o gangsterach autorstwa amerykańskiego pisarza Maria Puza – jest fragment opisujący, jak Al Capone postanowił podporządkować sobie rodzinę Corleone. W tym celu wysłał dwóch zabójców, którzy mieli zgładzić Dona Corleone. Jednak obu dopadł cyngiel rodziny Luca Brasi, skrępowanych i zakneblowanych ręcznikami ułożył w ustronnym miejscu, po czym pierwszego zaczął rąbać siekierą. Wpierw odrąbał stopę, potem kolano. Drugiego już nie musiał, bo ten ze strachu połknął knebel – wolał się udusić sam, niż czekać na egzekucję. „Baranina” zrobił podobnie. Jego ludzie pojmali wynajętego killera, skrępowali drutem, wrzucili do bagażnika, po czym oblali auto benzyną i podpalili. Aby dramaturgia była większa, sfilmowali spalenie żywcem, a kasetę wysłali zleceniodawcom. Po tym nie było już chętnego, który podjąłby się zamachu na „Baraninę”. Kiedy jeden z najodważniejszych zabójców do wynajęcia dostał propozycję zarobienia 400 tys. marek za zabicie Jeremiasza Barańskiego, odparł: „Nigdy w życiu. Panowie, w ogóle nie słyszałem o tej propozycji.
Tagi:
Paweł Ludwicki