Zemsta za Czerwoną oberżę

Zemsta za Czerwoną oberżę

Czy zabójca z Szaflar pomylił się; czekał na kobietę, ale w ciemności strzelił do jej mężczyzny? – Jedźcie z Bogiem i na grobach świeczkę ode mnie zapalcie – pożegnał się z rodziną Stanisław L., wychodząc na dwa dni przed Wszystkimi Świętymi z domu w Szaflarach. Miał robotę u siostry mieszkającej w Łopusznej. Dla bezrobotnego liczył się każdy zarobiony grosz. – Zostań z Bogiem – odpowiedziała mu Katarzyna. – I uważaj na siebie. – Kamilki pilnuj – przykazał na odchodnym, całując córkę. Odszedł spiesznie, ani razu nie oglądając się za siebie. A wkrótce potem było już o nim w gazecie, że w wigilię Zaduszek, tuż przed północą, został raniony strzałami z broni palnej: pierwszy trafił w nogę, drugi wyżej, w brzuch. Przewieziony karetką do szpitala zmarł na stole operacyjnym. – Na Wszystkich Świętych leżał już w trumnie, żeby chociaż deszcz nad nim zapłakał, ale nie, na niebie nie było ani jednej chmurki, a słońce świeciło jak oszalałe – powie mi dwa tygodnie później Katarzyna Ś. I zawyje: – O Jezusie, czymże mój Staszek zawinił?! Śmierć idzie krok w krok Podobną tragedię przeżyła 11 i 10 lat temu: 9 września 1991 r. i 9 września 1992 r. W 1991 r. jej ówczesnego konkubenta, Adama Plewę, ktoś wywołał do okna rodzinnego domu w Nowym Targu. Kiedy się wychylił, z zewnątrz padł strzał, a kula przeszyła go na wylot, szczęśliwie nie uszkadzając poważniej żadnego z narządów wewnętrznych. Śledztwo w tej sprawie nowosądecka prokuratura umorzyła, gdyż Plewa uparcie twierdził, że nie ma żadnych wrogów i ani cienia podejrzeń, kto chciałby lub miał powód dybać na jego młode życie. „Wygląda tak, jakby ofiara celowo ochraniała napastnika”, napisał wtedy prokurator. W Nowym Targu szeptano, że postrzelenie to mafijne porachunki związane z włamaniem do domu zamożnego mieszkańca miasta, Konstantego Jędrola. Zginęły wtedy grzejniki centralnego ogrzewania. Poszkodowany bez trudu wykrył i wskazał policji sprawców – trzech młodych mężczyzn, wśród nich Adama Plewę. Zostali zatrzymani, a oskarżycielem posiłkowym w procesie był osobiście Jędrol. Sąsiedzi od początku uważali, że w grzejnikach „coś było”. Podejrzenie zamieniło się prawie w pewność, gdy jeden z uczestników włamania, niejaki „Kifka”, popełnił w niewyjaśnionych okolicznościach samobójstwo. Proces sądowy o grzejniki ślimaczył się, a Adam Plewa został postrzelony na dzień przed kolejną rozprawą. Drugi zamach na Plewę, tym razem zakończony śmiercią ofiary, dokonany co do godziny w rok po pierwszym, nie był zbiegiem okoliczności. Tak twierdzą nie tylko mieszkańcy Szaflar, ale i prokurator. – Adam Plewa był w mieście osobą powszechnie znaną – tłumaczy mi zastępca nowotarskiego prokuratora rejonowego, Zbigniew Gabryś. – Mówiło się o nim, że jest „królem koników”, że czerpie zyski z handlu kradzionymi samochodami. Podejrzewaliśmy, że bardzo dobrze znał człowieka, który go zabił. – Na osiedlu Niwa w Nowym Targu mieszkaliśmy ledwie tydzień, gdy wydarzyło się to najstraszniejsze – wspomina Katarzyna Ś. – Myłam podłogę w korytarzu, gdy wszedł sąsiad, Konstanty Jędrol. „Jest Adam?”, zapytał. „Na dachu. Antenę ustawia”. Strzelił do niej z tyłu, kula utknęła w drugim kręgu szyjnym, odbierając przytomność. O tym, że dwa następne strzały pozbawiły życia mężczyznę, z którym związana była od kilku lat, dowiedziała się po tygodniu w szpitalu. Szwagier Plewy, który w czasie zajścia oglądał w drugim pokoju telewizję, „niczego nie widział i nie słyszał”. Adam, nim przyjechała wezwana przez szwagra karetka pogotowia, zapalił papierosa, pozamykał wszystkie okna i dopiero wtedy zemdlał. Zmarł dwa dni po zamachu, ale do końca nikomu nie wyjawił, kto do niego strzelał. Katarzyna Ś. przeżyła, mimo iż kula uszkodziła jej kręgosłup. Będąc jedynym świadkiem zajścia, który chciał zeznawać, wskazała zabójcę, a na podstawie jej zeznań Prokuratura Wojewódzka w Nowym Sączu oskarżyła Konstantego Jędrola o morderstwo z premedytacją dokonane na Adamie Plewie oraz usiłowanie zabójstwa Katarzyny. Jędrol konsekwentnie zaprzeczał zarzutom; pięciu świadków, nie tylko członków rodziny, dało mu alibi. Policja zrobiła eksperyment, dowodząc, iż mógł w ciągu pięciu minut pokonać odległość dzielącą posesję szwagierki, u której przebywał, od domu Plewy i w takim samym czasie, niezauważony przez nikogo, wrócić. On sam przysięgał przed sądem na różaniec, że jest niewinny, a jego oskarżycielka kłamie. Wyrok nowosądeckiego sądu utrzymał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 47/2002

Kategorie: Kraj