W tekście „Jaka piękna katastrofa” (PRZEGLĄD nr 18) Wiesław Kot wpisał film „Lotna” Andrzeja Wajdy w peerelowsko-pisowski nurt polityki historycznej, która ma wzmacniać patriotyzm Polaków poprzez pokazywanie momentów szczególnego bohaterstwa i chwały naszego narodu, a nie klęsk, dramatów, własnej małości i podłości. Sztuka, jak u Sienkiewicza, ma krzepić naród, a nie rozdrapywać rany. I o ile nie ma błędu autora w samym porównaniu tamtych i dzisiejszych chęci rządzących do sterowania kulturą, a filmem w szczególności, o tyle umieszczanie „Lotnej” w tym nurcie jest grubym nieporozumieniem. Wbrew temu, co pisze Kot, „Lotną” należy widzieć w ciągu takich obrazów, jak „Kanał”, „Popioły”, „Pokłosie”, „Ida”. Jakże to – może ktoś zapytać – jak może być takim głosem, kiedy jest oczywistą laurką zachwalającą piękno umierania za ojczyznę, z całym arsenałem bogoojczyźnianych figur ułana, panny, konia i dworku, co zresztą Kot dowcipnie opisał. I tu zaczynają się schody. Wajda z premedytacją sięga po zmitologizowane już obrazy z narodowej rekwizytorni, więcej – reżyser przepięknie ożywia te mity tylko po to, aby je natychmiast zniszczyć i zmiażdżyć. Finał, a zwłaszcza scena z ułanem walącym szablą w lufę niemieckiego czołgu, aż bije w oczy absurdalnością. I nie powinno się tej sceny z filmu wycinać. Wajda zdaje się mówić: taka zmitologizowana tradycja narodowa to po prostu absurd we współczesnym świecie. Bliżej stąd do Gombrowicza niż Sienkiewicza. A to, że płk Zbigniew Załuski w latach 60. dowodził, że Wajda rozminął się z prawdą, bo nigdy w całej kampanii wrześniowej nasza konnica nie szarżowała na niemieckie czołgi, i w ogóle nasze działania wojenne w ciągu dziejów zawsze miały jakieś racjonalne uzasadnienie – to temat na inne opowiadanie. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Czesław Dondziłło