Ludzie Buzka: nigdy w historii III RP krajem nie rządziła bardziej nieudolna i niekompetentna ekipa Z pierwszej ekipy Jerzego Buzka, która 11 listopada 1997 r. wystartowała, by rządzić Polską, zostało tylko kilku ministrów. Większość, kilkunastu ministrów (i ponad 50 sekretarzy i podsekretarzy stanu), odpadła po drodze – jako bohaterowie skandali, a później i afer. Patrząc na osiem poprzednich ekip III RP (od Mazowieckiego do Cimoszewicza), ekipa Buzka okazała się zdecydowanie najsłabszą. W każdym rządzie zdarzają się ewidentne pomyłki kadrowe. Ale takiego nagromadzenia pomyłek, zbioru ludzi ewidentnie nie nadających się na zajmowane stanowisko nigdy w wcześniej nie było. Dlaczego tak się stało? Grzech pierworodny słabości tego rządu został wielokrotnie opisany. Jerzy Buzek był słabym premierem. Profesor Politechniki Gliwickiej, nigdy wcześniej niczym nie kierował, nie znał mechanizmów rządzących państwem, więc już z tego powodu skazany był na porażkę. Rządem kierował (z tylnego siedzenia) Marian Krzaklewski – i to także był jeden z głównych elementów jego słabości. Ekipa Buzka, co często się podkreśla, nie była zespołem fachowców, zgraną drużyną. Dobrano ją według partyjnego klucza – każda z partii tworzących koalicję AWS i AWS-UW, otrzymała we władanie cząstkę rządu. Swoje wziął ZChN, swoje ludzie Krzaklewskiego, swoją cząstkę SKL, PPChD i PC. Więc już w kilka miesięcy później mogliśmy się przekonać, czym partyjne parytety mogą Polsce grozić. Pierwszą zapowiedzią przyszłych porażek ekipy Buzka był skandal, który sprokurował Ryszard Czarnecki, mianowany szefem Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, bo ZChN wymógł, by KIE trafił pod jego skrzydła. ZChN wymógł, Krzaklewski się zgodził, Buzek zaakceptował. Czarnecki już w ciągu pierwszych miesięcy swego urzędowania wprawił w przerażenie polskich dyplomatów i urzędników Unii Europejskiej odpowiedzialnych za rozmowy stowarzyszeniowe. Po pierwsze – nie znał języków obcych. Jeden z byłych ambasadorów do dziś opowiada z przerażeniem, jak podczas dyplomatycznego przyjęcia próbował zainteresować młodego ministra rozmową z ważnymi europejskimi oficjelami. „Nie znam niemieckiego – tłumaczył się Czarnecki – z francuskim nie za bardzo…”. Ambasador nie ustępował: „Możemy porozmawiać po angielsku”. Ale Czarnecki nie chciał weryfikować swoich zdolności… Nic więc dziwnego, że bardzo szybko staliśmy się świadkami takich scen, że podczas oficjalnych przyjęć Ryszard Czarnecki był starannie pomijany przez europejskich polityków i urzędników – co świetnie widać podczas uroczystego otwarcia budynku polskiej ambasady przy UE. W tym samym czasie UE ogłaszała, że Polska nie otrzyma obiecywanych 34 mln ecu środków pomocowych w ramach programu PHARE. Powód tej decyzji był banalny – kierowany przez Czarneckiego urząd nie zdołał w porę złożyć wniosków o dotacje. Mimo tej kompromitacji całymi tygodniami odwoływano Czarneckiego ze stanowiska, wreszcie Buzek mianował go ministrem bez teki, odpowiedzialnym za promocję integracji europejskiej. I dopiero parę miesięcy później mógł w ogóle pozbyć się go z rządu. Sprawa Czarneckiego pokazała, jak krucha jest konstrukcja rządu Buzka i że w zasadzie władza premiera jest bardzo ograniczona. Chociażby przez partyjne parytety. Z kolei dla członków rządu była czytelną informacją, że nie liczy się uznanie premiera czy mediów, ale własne polityczne zaplecze. O roli zaplecza mogliśmy się przekonać parę miesięcy później, kiedy wybuchła otwarta wojna między wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych i administracji, Januszem Tomaszewskim a szefem Kancelarii Premiera, Wiesławem Walendziakiem. Wojna była polityczna – najpierw rywalizowano, kto ma powoływać wojewodów, potem Walendziak inspirował przecieki do prasy sugerujące, że to Tomaszewski stał za przyznaniem przywilejów dla „króla żelatyny” – Kazimierza Grabka. Pierwsze starcie wygrał Tomaszewski – Walendziak został wypchnięty z rządu i zmuszony do dymisji. Role odwróciły się parę miesięcy później. Najpierw szczypano Tomaszewskiego pogłoskami, że sędzia Nizieński ma dokumenty, które mogą świadczyć, że był w przeszłości agentem SB. Potem te dokumenty zostały przesłane do Sądu Lustracyjnego. A Tomaszewski zmuszony do dymisji. W atmosferze politycznej dintojry. Prawicowa prasa pisała więc, że planował obalenie premiera Buzka, że wewnątrz RS AWS budował własne struktury, że zagrażał Krzaklewskiemu. I to było przyczyną, że tak brutalnie z nim się rozprawiono. Etap II – „reformatorzy” Drugi etap dymisji w ekipie
Tagi:
Marek Zalewski