Zieleń Wenecji
Pan Zbigniew Zborucki napisał list do redakcji, wydrukowany parę tygodni temu, że w Wenecji jednak to i owo rośnie. Prawda, i jeszcze trzeba by wymienić campo santa Margherita, gdzie kilka starych platanów i coś jeszcze, i coś jeszcze. Wacław Kubacki opisuje całe altany złożone ze skrzynek i doniczek. Ja nic takiego nie widziałem, może pora roku nieodpowiednia, a może tymczasem Wenecja aż tak się wyludniła? Kubacki pisał “Smutną Wenecję” czterdzieści lat temu, a ludzie bez przerwy uciekają, uwożąc swoje koty i kwiaty. Tak czy owak zieleni jest niewiele i trzeba do niej pielgrzymować daleko. Tak zresztą bywało w każdym średniowiecznym mieście, tyle że tuż za murami były lasy i pola, a tutaj tylko morze. Mówiąc szczerze, zaskoczyła mnie reakcja znajomych i nie całkiem znajomych. Coś tym swoim cyklem włosko-weneckim poruszyłem, ale co i dlaczego? Do Wenecji jest względnie niedaleko i mnóstwo ludzi już tam było. Na przykład plastyczka i trochę moja sąsiadka, Teresa Jakubowska, już ponad dwadzieścia razy, co zresztą chyba widać w intensywności “zabudowy” jej grafik i drzeworytów. Wenecja jest dla odwiedzających po prostu symbolem, nie wiadomo tylko, czy symbolem tego samego. Mój przyjaciel, pisarz Eugeniusz Kabac, zwierzył mi się, że też chce napisać książkę o Wenecji (z tym, że on ją zna nierównie lepiej ode mnie). No i bardzo dobrze, ręczę, że będą to książki całkowicie odmienne. Zresztą to właśnie Kabac i SEC, i jego sekretarz generalny, pani Campagnolo, wyprawili mnie do Wenecji, w której ja z kolei zobaczyłem symbol. Czego? W wydanej ostatnio książce o Żydach zobaczyłem w nich symbol wędrującej ludzkości. A o co może chodzić w Wenecji? Zapewne wstępne odpowiedzi są łatwe. Symbol piękna, bogactwa, sztuki. Ale zarazem nieludzkiej ciasnoty. I co z tego wynika – agresji, zapewne nawet większej niż w innych włoskich i nie tylko włoskich miastach. Wenecjanie byli sławni nie tylko ze sztuki i bogactwa. Także z okrucieństwa, z chytrości, z przewrotnej dyplomacji, z tajemniczości, którą otaczali swoją politykę. Biorąc pod uwagę wszystkie inne okoliczności (a już po przyjeździe przeczytałem sporo), czy miałbym odwagę opowiedzieć jak zło przekształca się w piękno? Teza bardzo, bardzo trudna do przyjęcia. I naprawdę nie wiem jeszcze, czy rzeczywiście prawdziwa. To się okaże w trakcie dalszej pracy. Czy takie mogą być źródła sztuki i piękna? Mogą, mogą. Przemoc, pycha, zemsta, okrucieństwo pośrednio, a nawet niekiedy całkiem bezpośrednio, owocowały wspaniałymi budowlami, obrazami, posągami, tylko my sami uparcie nie chcemy o tym słyszeć i wiedzieć. Oczywiście, nie tylko w Wenecji, ale tu właśnie wszystkiego jest więcej, jest wyraźniejsze i bardziej intensywne. Stosy płonęły wszędzie, ale w Wenecji skazanego wieszano nad ogniem głową w dół. O relikwie wojowano zawsze, ale szczątki dwojga świętych patronów weneckich, Łucję i Marka, po prostu zrabowano innym miastom. Zdrady były chlebem powszednim ludzkości, ale to, co doża Dandolo uczynił Bizancjum, a nawet całemu chrześcijaństwu, nie ma chyba stosownego odpowiednika. To Wenecja właśnie miała najsławniejszą policję polityczną i chyba najokrutniejsze więzienia. To tu wreszcie powstało pierwsze getto świata. Między naturą samego miasta a jego olśniewającą sztuką związki są oczywiste, ale jakże trudne do zaakceptowania. Zresztą nie pretenduję do jakiejś szerszej weneckiej wiedzy. To miasto jest tak gęste, że nawet po rocznym pobycie poświęconym zwiedzaniu, i wyłącznie zwiedzaniu, nie zobaczyłbym wszystkiego. Na przykład żaden z moich rozmówców nie znał Canareggio – całej wielkiej dzielnicy północnej. A ja sam nie widziałem Bovolo, chociaż tuż koło niego mieszkałem! Ba, nie wiedziałem nawet, że coś takiego istnieje. I znowu, oczywiście, taka już jest natura świata. Proszę spróbować opisać wszystkie liście jednego tylko drzewa: jest to zupełnie niewykonalne. A każdy liść jest przecież inny i wyjątkowy. Wenecja jest właśnie takim drzewem, wobec którego trud jest wart zachodu, ale jest dokładnie tak samo daremny. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint