Jedni uciekli przed reżimem, drudzy, by studiować za pieniądze Husajna. Dziś są podzieleni bardziej niż przed upadkiem tyrana Przyjeżdżali od lat 60. Na studia. Większość została tu przez przypadek. Dziś nazywają Polskę kismet – przeznaczeniem. I siostrą. Są lekarzami, wykładowcami, prawnikami, prowadzą duże biznesy albo restauracje z kebabem. Zapuścili korzenie w Oleśnicy, Morągu, Kutnie, Radomiu. W Białymstoku, Piaskach, Olsztynie mają polskich teściów. Zupełnie tak samo jak Polak z krwi i kości przerywają rozmowę siarczystym „do jasnej cholery” i „proszę ja ciebie”. Polscy Irakijczycy. Jedni wtopili się w tutejszą rzeczywistość, drudzy żyją między wersetami Koranu a wigilijną choinką polskiej żony. Ci, którzy nie zapomnieli o swoim proroku, po 11 września bali się, że ktoś powie do syna: „Ty terrorysto”. Ale nie powiedział. Hatif Janabi, którego syn ma zdjęcie z przedszkola w szlacheckim kontuszu, nie lubi pytań, czy czuje się Polakiem: – Nie wystarczy mieć polskiej żony. To tak jak nosić kożuch z Zakopanego, nie będąc góralem. To trzeba mieć gdzieś w środku… Jeszcze do niedawna o braciach i siostrach z Iraku mówili niechętnie. Bali się agentury. I bali się siebie nawzajem. Choć jest ich w Polsce niespełna 300, podzielili się jeszcze bardziej, odkąd upadł Saddam Husajn i wolno mówić głośno. Bo nie wszyscy uciekali do Polski przez reżimem lub kolejną wojną. Jedni inwazję nazywają wojną, drudzy – wyzwoleniem. Od niedawna w irackiej placówce rezyduje nowy ambasador, a Stowarzyszenie Irakijczyków w Polsce, popierające politykę reżimu, rozpadło się tuż po rozpoczęciu wojny. Trudno jednak się dowiedzieć dlaczego. Kilka dni po interwencji USA Ziyad Raoof, przedsiębiorca z Krakowa, zadzwonił do Alego Ghafoura, że trzeba zrzeszyć emigrantów politycznych i pomóc budować demokrację w Iraku. Ali przyjechał z Olsztyna. Założyli Stowarzyszenie Irackich Demokratów Zamieszkałych w Polsce. Jabbar al-Yasiry też miał telefon od przyjaciela z Wrocławia, który zaprosił go na spotkanie do Krakowa, żeby wszystkie stowarzyszenia polsko-irackie zjednoczyć w jedno. Jabbar wsiadł w samochód i przejechał z Olsztyna do Krakowa 500 km. Wyszedł po półgodzinie. Jestem synem Mohammada W szpitalu wiedzieli, że Mohammad Tchaytchian jest zdenerwowany. Mówi wtedy po polsku w arabskiej składni. Wychodzą bzdury. W czwartek, 20 marca 2003 r., Mohammad, ginekolog położnik w Klinice Ginekologii w Lublinie, całą noc oglądał telewizję Arabia. Trochę pociekły mu łzy, gdy bombardowali jego Bagdad, gdzie zostawił dom z płaskim dachem, na którym latem spali całą rodziną. Sam go budował. Choć wtedy to już nie był dom Mohammada. Gdy ludzie zaczęli masowo emigrować w latach 80., rodziny podrabiały podpisy i wystawiały na sprzedaż tysiące pustych domów… Ciotka podrobiła podpis matki. Wtedy o 3.30 wypił butelkę absoluta. Dla Mohammada zaczęło się wyzwolenie. Nie wojna. Mohammad, ciemnoskóry mężczyzna w eleganckim płaszczu, właśnie wrócił ze sprawy rozwodowej kolegi. Był świadkiem. Wsiąkł w Polskę nawet w takich detalach. Nawet tym znaczkiem Ordynackiej w klapie marynarki. Zaangażowanie w politykę zostało mu z Iraku. O tym, że wsiąkł w Polskę, świadczą też kolejki białych pacjentek w szpitalu i prywatnej przychodni. Zawsze je uświadamia. Jak badać piersi, kiedy robić cytologię. W tej dziedzinie myśli zupełnie nie po arabsku. Nigdy nie uczył się medycyny z tamtych podręczników. Tylko sny ma arabskie. Czasem mówi przez sen perskim dialektem. Żona, pracownik banku, nic z tego nie rozumie. Rozumieją dzieci. Osłuchały się, bo telefony od kolegów często odbiera. Jego telewizję też rozumieją. Gdy Mohammad wyjeżdżał z Iraku w 1968 r., Husajn był wiceprezydentem. A ponieważ partia Baas faworyzowała czystą rasę, on, z pochodzenia Pers, był przegrany. Do Polski trafił przez przypadek. Potem ściągnął siostrę, dziś stomatologa w Szwecji. A gdy Husajn napadł na Kuwejt, nie pozwolili już wyjechać matce, która akurat była w odwiedzinach. Przez przypadek też wpadł na dziewczynę spod lubelskich Piasków. Ładną, jasnowłosą. Dostał stypendium SZSP. Z irackiej ambasady nie chciał. Nawet mieszkania nie kupował, bo myślał, że wróci, jak „ten kat”, „ten oprawca” upadnie. Nigdy nie wrócił. W starej teczce Mohammad trzyma trochę pamiątek. Świadectwo z IX klasy, jakąś legitymację, z której uśmiecha się przystojny Arab z wąsem, receptę, zdjęcie z chłopakami nad jeziorem Al-Habania. W biblioteczce kilka książek, które czyta się od tyłu, na ścianie werset Koranu za szkłem.
Tagi:
Edyta Gietka