Wraz z klimatem zmieniają się ptasie zwyczaje. Trasy migracji często się skracają, a zimowiska i tereny lęgowe przesuwają w kierunku północnym Niemal każdy i każda z nas czasem marzy o ciepłych krajach. Zadziwia mnie nieco, że ludzie zwykle wybierają się tam w lecie, kiedy u nas jest ciepło, a na Południu nieznośnie gorąco. Ptaki pod tym względem wykazują więcej rozsądku, zwykle lato spędzają na Północy, a odlatują na zimę. Dla ptaków ze Skandynawii czy Rosji ciepłym rajem często jest… Polska. Od dziecka marzę o wędrówce przez tajgę i tundrę. Niestety, nigdy nie było mi dane złazić północnych krańców Europy, może dlatego każdej jesieni z napięciem wypatruję ptaków z północnych krain. Ich forpoczta jest już w Polsce, więc czyszczę szkła lornetki, by ich nie przegapić. Pierwsze ptaki z mroźnej Północy poznałem jeszcze w dzieciństwie, były to jemiołuszki. Zamieszkiwały strony kolorowanki, którą miałem u babci na łódzkiej Dąbrowie. Tam też pierwszy raz zobaczyłem te ptaki zimą, za sprawą dużej liczby jarzębów szwedzkich posadzonych u zarania osiedla, w latach 50. i 60. minionego stulecia. Ptaki te, z których wiele przylatuje właśnie ze Szwecji, żywią się u nas niemal wyłącznie owocami, choć w ojczyźnie, która rozciąga się prawie od koła podbiegunowego na północ, preferują dania złożone z owadów. Owoce lubią fermentować, w efekcie czego powstaje alkohol, o który w Skandynawii dużo trudniej niż w Polsce. To oczywiście nie lada gratka dla mieszkańców półwyspu na północnych brzegach Bałtyku, gdzie alkohol trudno nabyć, chociaż ptaki raczej o tym nie myślą. Jemiołuszki jednak lepiej niż ludzie potrafią się przygotować na spotkanie z polskimi realiami i na czas pobytu nad Wisłą rozrastają im się wątroby. Polskie skojarzenia wiążą się też z tymi ptakami i syberyjską wiosną. Kiedy jemiołuszki wracały do swoich domów, polskim zesłańcom wkradała się w serca nadzieja, że przyniosą im wieści z ojczyzny. Dzięki dziadkom poznałem także innych zimowych gości – jery. Pierwszy raz widziałem je na Lublinku, gdzie dziadkowie mieli działkę. To tam w krzewie klonu ginnala przycupnęły niewielkie ptaszki. Musiała to być druga połowa zimy, pamiętam bowiem dobrze czarne główki samców, już szykujących się do godów. Jery są bliskimi krewnymi licznie zamieszkujących Polskę zięb i niekiedy wspólnie spędzają zimę. Jery często odwiedzają karmniki, przy czym przeważnie nie pchają się do środka ani nie przepychają skrzydłami, lecz skromnie, jak na Skandynawów przystało, wydziobują z ziemi ziarenka, którymi wzgardziły sikory czy dzwońce. Z tego powodu dbam, by w ptasiej strawie, jaką serwuję w karmnikach, były drobne nasionka, np. lnu, będące przysmakiem jerów, zięb czy szczygłów. W tym miejscu warto zauważyć, że przy karmniku pojawia się wielu innych gości z Północy i Wschodu, których nie posądzamy o legitymowanie się obcym paszportem – znaczna część sikor odwiedzających karmniki to mieszkańcy chłodniejszych krain, którzy dołączają do tutejszych pobratymców i wspólnie koczują. W kupie raźniej i bezpieczniej. W moim ogrodzie zimą pojawiają się też czeczotki, które nielicznie lęgną się w polskich górach i na Wybrzeżu Słowińskim, a które łatwo spotkać zimową porą. Mój ogród w większości jest urządzony według najnowszej, choć nieszczególnie popularnej tendencji, którą można by nazwać naturalistyczną. Mówiąc wprost, jestem trendy i prawie nie używam kosy ani kosiarki, mam więc sporo wysokiej roślinności zielnej, którą złośliwi nazywają chwastami. To wabik na makolągwy, ale również szczygły, które chętnie posilają się nasionami wiesiołków i dziurawców. Na drobnych nasionach żerują też śnieguły i rzepołuchy, które lubią rozległe przestrzenie z nielicznymi zadrzewieniami, oraz górniczki, o spotkaniu których ciągle marzę. Te ostatnie są bliskimi krewnymi skowronków i tak jak skowronki dla nas są zwiastunami wiosny, górniczki wieszczą kres zimy Lapończykom. Jery czy rzepołuchy, a nawet większe od nich jemiołuszki, to rozmiar S, w rozmiarze XXL nielicznie przybywają do nas z północnej Rosji łabędzie czarnodziobe, w ornitologicznym slangu zwane bewikami (od łacińskiej nazwy euroazjatyckiego podgatunku Cygnus columbianus bewickii, nadanej na cześć angielskiego ornitologa i ilustratora Thomasa Bewicka). Ptaki te przeważnie jedynie przelatują przez Polskę, najczęściej wzdłuż wybrzeży, ale zdarza im się zatrzymywać na dłużej w centralnej części naszego kraju, szczególnie jeśli krajobraz przypomina