Bestialstwo żołnierzy i cywilów w Birmie wykraczało poza i tak straszne doświadczenia mieszkańców rohińskich miejscowości Marek Rabij Co się wydarzyło 30 sierpnia 2017 r. w Tula Toli? Oficjalne zapewnienia władz birmańskich o operacji militarnej przeciwko partyzantom ARSA można z góry uznać za niewiarygodne. Separatystką z pewnością nie była przecież ani siedmioletnia Roziya, córka Momtaz Begum, ani liczący niespełna miesiąc synek Roshidy Begum (Begum to nie nazwisko, co sugerowałoby pokrewieństwo, lecz popularny żeński przydomek. Często stosowane są też przydomki Khatum i Akter). Wcześniejsze wizyty wojska we wsi i poranna mobilizacja sołtysa, który nakłaniał sąsiadów do pozostania w domach, każą jednak założyć, że masakra nie była także spontanicznym wybrykiem uzbrojonych degeneratów. Dla moich rozmówców oczywiste było jeszcze jedno: bestialstwo, jakim w Tula Toli wykazali się żołnierze i wspierający ich cywile, wykraczało poza i tak straszne doświadczenia mieszkańców większości rohińskich miejscowości. (…) Im głębiej wgryzałem się w wydarzenia tamtego dnia, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że zbrodnia w Tula Toli była swoistym pokazem możliwości. Wieś miała zginąć po to, żeby żaden muzułmanin w Arakanie nie czuł się odtąd bezpiecznie. Rozmówców, z którymi mógłbym skonfrontować moje podejrzenia, na szczęście nie brakowało. Miałem w pamięci słowa tłumacza o Rohingach, którzy w obozach próbują odbudować dawne społeczności i osiedlają się obok odnalezionych sąsiadów. Natrafiwszy na jednego byłego mieszkańca Tula Toli, natychmiast sprawdzałem okoliczne domostwa. (…) Na szczycie wzgórza, u stóp którego mieszkała Momtaz z Roziyą, spotkałem w ten sposób Khaledę z wiecznie nieobecnym mężem („poszedł do lasu po drewno”, słyszeliśmy podczas każdej z czterech wizyt) i dziesiątką dzieci. Jeśli nie liczyć dziadków, zbyt starych, by uciekać, cała rodzina wyszła nietknięta z masakry w Tula Toli właśnie za sprawą matki, która wysłuchawszy o poranku mętnych wyjaśnień sołtysa, natychmiast zebrała dzieci i uciekła w pobliskie góry. – Wojskowi lub pogranicznicy wiele razy przychodzili do wsi bez ostrzeżenia i robili, co chcieli. Palili lub rabowali domy, zabijali albo zabierali nam zwierzęta. Bili ludzi. Czasem nawet mordowali. A teraz mieliby się tu fatygować jedynie po to, żeby zapewnić nas, że nic nam nie grozi? – tłumaczyła, gestykulując wolną ręką, podczas gdy drugą przytrzymywała najmłodsze dziecko. – Nie, to mi się od razu wydało podejrzane. Mozolnie gromadziliśmy kolejne informacje, odsiewając plotki od faktów. Tłumacz doradzał ostrożność, wręcz nieufność. Nazwa Tula Toli, jak mówi, pojawia się także w relacjach Rohingów, którzy tam nie mieszkali. Ludzie opowiadają sobie te okropności i każdy dodaje do nich coś od siebie. (…) 36-letnia Noor Lasima, do której trafiamy w obozie Kutupalong, ma tylko lewe oko. Prawe wypłynęło od uderzenia zbłąkanej kuli, która zostawiła też szramę na skroni kobiety, zaznaczając przy okazji kierunek lotu. Noor cierpi od tamtej pory na ostre napady migreny. Na szczęście zachowała zdolność krytycznej obserwacji rzeczywistości. – Wiele rodzin dotarło do Bangladeszu w całości. Niektóre straciły dwóch, trzech członków, najczęściej mężczyzn. Tymczasem moja liczyła 28 osób, ale przeżyło nas jedynie ośmioro, w tym tylko jedno dziecko. Mężczyźni zginęli co do ostatniego. I prawie każdy z Tula Toli opowie ci podobną historię. W relacjach Rohingów coraz częściej pojawia się także nazwa Sauprang Fara. Wieś, w której – jak mówią ocaleni z Tula Toli – mundurowi także posunęli się do wyjątkowego bestialstwa. Wielu uciekinierów nie zna szczegółów, słyszeli jedynie, że miejscowość „została upokorzona” lub „zhańbiona”. Kilka miesięcy później, podczas mojej kolejnej wizyty w obozach, jedna z mieszkanek tej wsi z detalami opowie, co się tam wydarzyło. Senuwara Begum ma 18 lat (…). 18-letnie matki nie należą w społeczności Rohingów do rzadkości. Zdarzają się nawet młodsze i zazwyczaj niezgorzej wywiązują się ze swoich obowiązków. Senuwara sprawia wrażenie kobiety, która nie tylko uniosła ciężar wczesnego macierzyństwa, ale wręcz realizuje się w tej trudnej roli. (…) – Było tuż po czwartej nad ranem – rozpoczyna. – Obudziły mnie strzały i krzyki dobiegające jednocześnie z kilku stron wsi. To nie mogli być złodzieje. Żołnierze nie pierwszy raz atakowali Sauprang Fara. Puścili nas z dymem w 2012 r. i trzy lata później, znów podczas akcji przeciwko tajemniczym arakańskim