Zło mogło być większe

Zło mogło być większe

Polska 02.03.1984. W zachodniej i północno-zachodniej części Polski przeprowadzono ćwiczenia Zjednoczonych Sił Zbrojnych państw-stron Układu Warszawskiego z udziałem jednostek Wojska Polskiego, Armii Radzieckiej i Narodowej Armii Ludowej (NAL) NRD, pod kryptonimem Przyjaźń-84. gr PAP/Grzegorz Rogiński

Realia polityczne i militarne w 1981 r. były takie: albo rządząca partia sama rozprawi się z rewoltą, albo będzie musiała to zrobić Moskwa W sprawie stanu nadzwyczajnego, który wprowadzony został w Polsce w grudniu 1981 r., obie strony tamtego konfliktu przedstawiły już wszystkie argumenty – zarówno oskarżenia, jak i obrony. Wielokrotnie, w różnej formie, wypowiadał się na ten temat Wojciech Jaruzelski (zwłaszcza w książce „Pod prąd”). Wszystko już zostało powiedziane, ewentualnych uzupełnień trzeba szukać w rosyjskich archiwach wojskowych, niestety utajnionych (a w tych dostępnych, zdarzało się, podmieniano strony). Wiadomo, co się wydarzyło i dlaczego. W dyskusjach o tamtych wydarzeniach nie brakuje wariacji historycznych wokół tego, „co by było, gdyby…”. Snującym rozważania w tym stylu powtórzę za Jerzym Holzerem: „Z całą pewnością wiemy, co się stało (choć i to zmienia kształt w różnych interpretacjach). Nigdy nie będziemy z całą pewnością wiedzieć, co się stać mogło”. Solidarność – „ruch aktywnych tłumów, jakiego nie znała historia” (Karol Modzelewski) – miała tak duże poczucie własnej siły i pewność swego, przekonanie o władzy leżącej na ulicy, że nie zamierzała w niczym ustępować, liczono na zwycięską konfrontację ze słabnącą PZPR. Ten potężny ruch moralnego protestu, de facto silniejszy od partii, żądał rozmów o reformach politycznych, realnego pluralizmu i podzielenia się władzą. Związek ciągle szantażujący strajkiem generalnym stał się zagrożeniem dla organizacji i instytucji państwa. Ogólnopolski Zjazd Solidarności zakończony 7 października 1981 r. uchwalił program „Samorządnej Rzeczypospolitej”, wersję utopii społecznej podmiotowości w formule rządzenia liberalno-anarchistycznego. Ten awanturniczy twór samorządowo-związkowy miał na celu wymóc przebudowę struktury społeczno-gospodarczej państwa. Najwyraźniej postanowiono ulepszyć socjalizm, zamienić się z PZPR w odgrywaniu kierowniczej roli w państwie. Rozważania na temat stanu wojennego w grudniu 1981 r. powinny być poprzedzane pytaniem, czy tego rodzaju radykalny, masowy ruch protestu – niezależny związek, a zarazem partia opozycyjna – mógł przetrwać w tamtych realiach międzynarodowych i w ówczesnej sytuacji wewnętrznej. To było ciało obce naturze tamtego systemu politycznego i radzieckim interesom. Ten przeszczep nie mógł się przyjąć, groził destrukcją całego organizmu. Zanim nastał Gorbaczow Deliberujący o tym, czy Solidarność mogła wywalczyć suwerenność i czy rzeczywiście groziła nam inwazja sąsiadów, powinni mieć na uwadze realia historyczne. Poza dyskusją: Armia Czerwona, goniąc Niemców, weszła do Polski w 1944 r., a wyszła dopiero po 50 latach. Jednostki Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej stacjonowały w kilkudziesięciu (!) garnizonach rozlokowanych po całej Polsce. Nie musieli Rosjanie do Polski wchodzić! Już tu byli od wojny, na mocy układów jałtańskich, a więc za przyzwoleniem mocarstw zachodnich. W okresach kryzysowych, np. w 1981 r., tylko zwiększali swoje siły i uzbrojenie. Radzieckie dywizje były gwarantem lojalności władz i zobowiązań sojuszniczych PRL, tego, że sytuacja wewnętrzna nie wymknie się spod kontroli, że nie będzie przeszkód w zaopatrzeniu armii stacjonującej na terenie NRD. Interwencyjne operacje mogli prowadzić jednocześnie z zewnątrz i od wewnątrz. To po pierwsze. A po wtóre – i wtórne – rządzić w wasalnej Polsce mogły tylko władze, które miały „błogosławieństwo” z Moskwy. Dopóki istniał system jałtański, bez zmian w Związku Radzieckim nie było szans na pokojowe rozwiązanie tamtego konfliktu przez kompromisowe podzielenie się władzą, a nierozważni radykałowie opozycyjni mogli skończyć tylko w więzieniu lub na cmentarzu. Będzie to możliwe dopiero po zmianach w ZSRR, rezygnacji przez Gorbaczowa z doktryny Breżniewa o ograniczonej suwerenności. Ci sami, którzy rozwodzą się na temat odzyskania przez PRL niepodległości w tamtych realiach ustrojowych i międzynarodowych, nie przyjmują do wiadomości, że rządzący nie mogli oddać władzy opozycji antyustrojowej, nawet gdyby chcieli. W sytuacji bez dobrego wyjścia pozostała dramatyczna alternatywa: jeśli nie uda się dojść do porozumienia, trzeba będzie spacyfikować solidarnościową utopię i wprowadzić stan nadzwyczajny albo ziści się groźba interwencji. Realia polityczne i militarne w 1981 r. były zatem takie: albo rządząca partia sama rozprawi się z rewoltą, albo będą musiały to zrobić siły zbrojne ZSRR przy wsparciu wojsk sąsiadów. Z naciskiem na słowo musiały – jak zawsze dotąd (w Budapeszcie i Pradze). Nawet gdyby Moskwa nie chciała – a nie chciała, bo prowadziła już wojnę w Afganistanie – musiała zlikwidować rebelię Solidarności. Szczęście w nieszczęściu, że do tego nie doszło. Andrzej Celiński, socjolog,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 50/2021

Kategorie: Opinie