Realia polityczne i militarne w 1981 r. były takie: albo rządząca partia sama rozprawi się z rewoltą, albo będzie musiała to zrobić Moskwa W sprawie stanu nadzwyczajnego, który wprowadzony został w Polsce w grudniu 1981 r., obie strony tamtego konfliktu przedstawiły już wszystkie argumenty – zarówno oskarżenia, jak i obrony. Wielokrotnie, w różnej formie, wypowiadał się na ten temat Wojciech Jaruzelski (zwłaszcza w książce „Pod prąd”). Wszystko już zostało powiedziane, ewentualnych uzupełnień trzeba szukać w rosyjskich archiwach wojskowych, niestety utajnionych (a w tych dostępnych, zdarzało się, podmieniano strony). Wiadomo, co się wydarzyło i dlaczego. W dyskusjach o tamtych wydarzeniach nie brakuje wariacji historycznych wokół tego, „co by było, gdyby…”. Snującym rozważania w tym stylu powtórzę za Jerzym Holzerem: „Z całą pewnością wiemy, co się stało (choć i to zmienia kształt w różnych interpretacjach). Nigdy nie będziemy z całą pewnością wiedzieć, co się stać mogło”. Solidarność – „ruch aktywnych tłumów, jakiego nie znała historia” (Karol Modzelewski) – miała tak duże poczucie własnej siły i pewność swego, przekonanie o władzy leżącej na ulicy, że nie zamierzała w niczym ustępować, liczono na zwycięską konfrontację ze słabnącą PZPR. Ten potężny ruch moralnego protestu, de facto silniejszy od partii, żądał rozmów o reformach politycznych, realnego pluralizmu i podzielenia się władzą. Związek ciągle szantażujący strajkiem generalnym stał się zagrożeniem dla organizacji i instytucji państwa. Ogólnopolski Zjazd Solidarności zakończony 7 października 1981 r. uchwalił program „Samorządnej Rzeczypospolitej”, wersję utopii społecznej podmiotowości w formule rządzenia liberalno-anarchistycznego. Ten awanturniczy twór samorządowo-związkowy miał na celu wymóc przebudowę struktury społeczno-gospodarczej państwa. Najwyraźniej postanowiono ulepszyć socjalizm, zamienić się z PZPR w odgrywaniu kierowniczej roli w państwie. Rozważania na temat stanu wojennego w grudniu 1981 r. powinny być poprzedzane pytaniem, czy tego rodzaju radykalny, masowy ruch protestu – niezależny związek, a zarazem partia opozycyjna – mógł przetrwać w tamtych realiach międzynarodowych i w ówczesnej sytuacji wewnętrznej. To było ciało obce naturze tamtego systemu politycznego i radzieckim interesom. Ten przeszczep nie mógł się przyjąć, groził destrukcją całego organizmu. Zanim nastał Gorbaczow Deliberujący o tym, czy Solidarność mogła wywalczyć suwerenność i czy rzeczywiście groziła nam inwazja sąsiadów, powinni mieć na uwadze realia historyczne. Poza dyskusją: Armia Czerwona, goniąc Niemców, weszła do Polski w 1944 r., a wyszła dopiero po 50 latach. Jednostki Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej stacjonowały w kilkudziesięciu (!) garnizonach rozlokowanych po całej Polsce. Nie musieli Rosjanie do Polski wchodzić! Już tu byli od wojny, na mocy układów jałtańskich, a więc za przyzwoleniem mocarstw zachodnich. W okresach kryzysowych, np. w 1981 r., tylko zwiększali swoje siły i uzbrojenie. Radzieckie dywizje były gwarantem lojalności władz i zobowiązań sojuszniczych PRL, tego, że sytuacja wewnętrzna nie wymknie się spod kontroli, że nie będzie przeszkód w zaopatrzeniu armii stacjonującej na terenie NRD. Interwencyjne operacje mogli prowadzić jednocześnie z zewnątrz i od wewnątrz. To po pierwsze. A po wtóre – i wtórne – rządzić w wasalnej Polsce mogły tylko władze, które miały „błogosławieństwo” z Moskwy. Dopóki istniał system jałtański, bez zmian w Związku Radzieckim nie było szans na pokojowe rozwiązanie tamtego konfliktu przez kompromisowe podzielenie się władzą, a nierozważni radykałowie opozycyjni mogli skończyć tylko w więzieniu lub na cmentarzu. Będzie to możliwe dopiero po zmianach w ZSRR, rezygnacji przez Gorbaczowa z doktryny Breżniewa o ograniczonej suwerenności. Ci sami, którzy rozwodzą się na temat odzyskania przez PRL niepodległości w tamtych realiach ustrojowych i międzynarodowych, nie przyjmują do wiadomości, że rządzący nie mogli oddać władzy opozycji antyustrojowej, nawet gdyby chcieli. W sytuacji bez dobrego wyjścia pozostała dramatyczna alternatywa: jeśli nie uda się dojść do porozumienia, trzeba będzie spacyfikować solidarnościową utopię i wprowadzić stan nadzwyczajny albo ziści się groźba interwencji. Realia polityczne i militarne w 1981 r. były zatem takie: albo rządząca partia sama rozprawi się z rewoltą, albo będą musiały to zrobić siły zbrojne ZSRR przy wsparciu wojsk sąsiadów. Z naciskiem na słowo musiały – jak zawsze dotąd (w Budapeszcie i Pradze). Nawet gdyby Moskwa nie chciała – a nie chciała, bo prowadziła już wojnę w Afganistanie – musiała zlikwidować rebelię Solidarności. Szczęście w nieszczęściu, że do tego nie doszło. Andrzej Celiński, socjolog,
Tagi:
Andrzej Celiński, Armia Czerwona, Armia Radziecka, Borys Aristow, CBOS, geopolityka, GfK Polonia, historia Polski, historia PRL, historia XX wieku, Jerzy Holzer, Józef Glemp, Jurij Andropow, Karol Modzelewski, komunizm, Lech Wałęsa, Leonid Breżniew, Mirosław Milewski, NSZZ Solidarność, polska dyplomacja, postkomunizm, PRL, relacje polsko-rosyjskie, relacje PRL-ZSRR, Rudolf Boriecki, Samorządna Rzeczpospolita, stan wojenny, Stanisław Kania, Wiktor Kulikow, Wojciech Jaruzelski, ZSRR