To może być nasz sąsiad, człowiek, którego mijamy na ulicy, kto w innych okolicznościach poda nam rękę, kiedy się poślizgniemy Małgorzata Imielska – dokumentalistka, reżyserka filmu fabularnego „Wszystko dla mojej matki” Zawsze w dokumentach interesowały cię jednostki wykluczone, ci, którzy nie mają prawa głosu. Nie inaczej jest w przypadku debiutu fabularnego „Wszystko dla mojej matki”. Z czego to się wzięło? – Sama dużo przeszłam. „Wszystko dla mojej matki” jest filmem zrobionym późno. Kiedy byłam młodą dziewczyną, musiałam się zmierzyć z chorobą ojca, który miał guza mózgu. Wtedy to nie było tak rozpoznane, groźnie brzmiało, siłą rzeczy byliśmy bardziej bezradni. To doświadczenie w jakiś sposób odkleiło mnie od reszty świata. Miałam inną historię niż ludzie w moim wieku. Dzisiaj pewnie byłoby łatwiej. Choćby z tym, że ludzie nie chcą już słyszeć, jak czuje się ich ojciec, bo są tym po prostu zmęczeni. Nie miałam szansy powiedzieć, jak bardzo się boję, jak czuję się bezradna, samotna wobec mechanizmów społecznych, których nie rozumiem. Pamiętam sytuację, kiedy wiozłam ojca do szpitala w trakcie poważnego ataku padaczki, a lekarz powiedział mi, że jest zmęczony i musimy poczekać na kolejną zmianę. Znam dobrze uczucie niemożności opowiedzenia swojej historii. Skąd pomysł, że teraz będzie fabuła, a nie dokument, którym przede wszystkim się zajmowałaś? – Kiedy robisz dokument, musisz myśleć o tym, co się stanie z bohaterem po zakończeniu zdjęć. Zawsze mocno to odczuwałam. Chciałam, by ta osoba, która przecież dała mi kawałek swojego życia, nie czuła się pokrzywdzona. Dopiero dziś doceniam, że znalazł się po drugiej stronie ktoś, kto chce, żeby ta opowieść była słyszana. Później zrobiłam film o Benie Barenholtzu („Wytrwałość”) i odkryłam, że podczas dotykania poważnych tematów logika emocji bywa czasem skomplikowana. Teoretycznie chciał tego filmu, ale kiedy zaczęliśmy opowiadać o przeszłości, wszystko zaczęło się w nim buntować. Trauma Holokaustu sprawiła, że okazał się osobą trudną i potrafiącą bardzo zranić. Poczułam wtedy, że nie mam na to siły. Alogiczność emocji była na tyle nieprzewidywalna, że nie mogłam sobie z nią poradzić. Przypomina mi to przypadek Krzysztofa Kieślowskiego. W dokumencie doszedł do chwili, której w jego mniemaniu nie powinno się przekraczać. I zaczął robić filmy fabularne. – To się czuje w pewnym momencie. Po filmie o Benie myślałam, że kolejne dokumenty są ponad moje siły. Za dużo mnie to kosztowało. Z jednej strony, miałam ogromny szacunek i pokłady empatii dla niego, z drugiej – gotowało się we mnie, kiedy zarzucił nam, że nie zapłaciliśmy mu za udział w filmie. Bardzo mnie to zabolało, bo wcześniej pisał, że nie chce pieniędzy, ponieważ robi ten film dla upamiętnienia, a nie po to, by zarabiać na krwi swoich rodziców. Życie jednak nie jest logiczne i spotkałam jakiś czas później Adama oraz Wandę – jak się okazało bohaterów mojego kolejnego dokumentu („Miłość i puste słowa”). Dostałam od nich ogromne pokłady serdeczności, miłości i wsparcia. Wcielająca się w główną rolę Zofia Domalik powiedziała, że gdyby wasz film przedstawiał rzeczywistość jeden do jednego, byłby zbyt brutalny, a tym samym trudny do zaakceptowania dla widza. – Myślę, że tak właśnie by było. „Wszystko dla mojej matki” w pewnym stopniu opiera się na historii jednej dziewczyny. Słyszę czasem, że nasz film jest zbyt brutalny. Rozumiem, ale co w takim razie z historią dziewczyny przez pół roku gwałconej nie tylko przez ojca, ale i przez jego kolegów, bo to był jedyny sposób, w jaki mógł im odpłacić za przyniesioną wódkę? Co z dziewczyną zgwałconą przez sąsiada, który do czasu zakończenia sprawy nie mógł co prawda opuszczać kraju, ale dalej mieszkał z nią drzwi w drzwi? Świat nie upominał się o nie. Tak wygląda rzeczywistość. Czy to zbyt okrutne, by zobaczyć na ekranie? Mówisz o braku pomocy. Z czego to wynika? Dopada nas coraz większa znieczulica i uznajemy, że takie sytuacje lepiej zamiatać pod dywan? – Moim zdaniem wynika to z niechęci do przyjrzenia się otaczającej nas rzeczywistości. Wszyscy chcemy myśleć o sobie, że jesteśmy dobrymi ludźmi. Skoro tak, powinniśmy działać, sprzeciwiać się, gdy ma miejsce coś złego. Jeśli tego nie robimy, próbujemy jakoś zanegować rzeczywistość. To zwykłe mechanizmy obronne, polegające na racjonalizacji czy wyparciu. Przecież zdecydowanie łatwiej powiedzieć, że to przesada i na pewno nic takiego