Bioenergoterapeuci to jedna z nielicznych grup zawodowych, której się dobrze powodzi Dwa lata temu bardzo poważny Zespół do Prognozowania Popytu na Pracę orzekł, że bioenergoterapeuta jest jednym z zawodów, który do 2010 r. będzie się cieszył największym popytem na rynku pracy. W Polsce jest około 150 tys. lekarzy, osób żyjących z medycyny naturalnej – około 70 tys. W najróżniejszych stowarzyszeniach zarejestrowało się 50 tys., ale bardzo duża grupa działa samotnie lub z doskoku. I rzeczywiście, nie słychać o bezrobotnych bioenergoterapeutach. To jedna z grup zawodowych, która nie narzeka i zarabia. Prof. Jacek Jassem, szef kliniki onkologii Akademii Medycznej w Gdańsku, twierdzi, że trafiają do niego pacjenci wycieńczeni nie tylko fizycznie, ale i finansowo. Jak w każdej działalności na sprzedaż, tak i w tej liczy się moda. Zapomniano o hubie i torfie, Clive Harris dotyka na obrzeżach miast, w klubach osiedlowych. Minął czas, gdy przyjmował w największych kościołach. Zapomniano o neoplastonach Burzyńskiego, mniej mówi się o ziołach Klimuszki. Mocno trzymają się peruwiańskie ziele, czyli vilcacora, i ręce, które leczą. Jednak największym hitem jest ostatnio moc pewnego Filipińczyka, reklamowanego hasłem: „Jest zdolny poprzez intensywną koncentrację wytworzyć dużą, eteryczną siłę, energię wokół swych rąk. Jest to ta sama energia, którą karateka rozbija ściany, a jogin dzięki niej chodzi po ogniu bez oparzeń”. Miejsce uzdrowień. Kolejka jak w rejonowej przychodni po numerek. Pani Zofia opowiada: – Mam chorą wątrobę, ale on najpierw masował mi skronie, tak jakby znieczulił, potem dotknął chorego miejsca i nacisnął. Nie, nic nie czułam, może jakieś plaśnięcie. Kobieta zapłaciła 120 zł. Kolejka w warszawskim hotelu spora. Zadowolony jest Filipińczyk, kierownictwo hotelu też, bo to dodatkowy dochód. – Można powiedzieć, że dorabiamy niekonwencjonalnymi metodami – śmieje się jeden z pracowników. Wielu moich rozmówców jest zadowolonych z działalności kilkudziesięciu tysięcy bioterapeutów. Dzięki nim szkoły i domy kultury wiążą koniec z końcem. Moda na targi medycyny naturalnej Najdramatyczniejszy przypadek – nowotwór. Rocznie wykrywa się go u stu tysięcy Polaków. Część z nich może przyciągnąć medycyna naturalna, która często obiecuje, że pomoże „bez cierpienia i noża”. Gdy chcę się zapisać na zabieg u Filipińczyka, dowiaduję się, że „medycyna konwencjonalna nie ma już żadnego znaczenia”. Dwa dni temu zadzwoniła dziewczyna – rak szyjki macicy zniknął. Takich telefonów jest wiele. Więc chyba wydam te 120 zł, żeby po 20 minutach być osobą zdrową. Trzeba trafić do klienta. Najlepsza jest choćby migawka w telewizji. Dobrze też wykupić reklamę w książce telefonicznej i prasie, zwłaszcza tej bezpłatnej, osiedlowej. Wielkim przebojem są targi medycyny naturalnej, w Warszawie organizowane już prawie na okrągło. – Nikt szanujący się w branży w nich nie uczestniczy – zapewnia Maja Błaszczyszyn, propagatorka własnych diet. Jej zdaniem, wystawcy stosują taką samą metodę jak złodziej kradnący „na wyrwę”. Wybrali jednorazowy kontakt z klientem. – Ten, kto przyjmuje na targach, na stadionach, bez adresu, jest podejrzany – uważa Maja Błaszczyszyn. Ostatnie targi w dorabiającym w ten sposób warszawskim Reform Plaza – pomiędzy amuletami, wróżkami i kremem na porost wszystkiego rozstawiono stoliki z informacją: „Diagnoza i leczenie”. Za 50 zł, wraz z napierającym tłumem, można dowiedzieć się, że organizm wymaga wzmocnienia. Do ręki dostaję torebkę czegoś przypominającego suszoną włoszczyznę. Pić trzy razy dziennie i następny proszę. Dobrze jest mieć swoją prasę, ale nawet jeśli nie ma się swojego tytułu, to można liczyć na zdumiewającą wyrozumiałość dziennikarzy. Prasa, szczególnie ta kolorowa, kobieca, chętnie opisuje przypadki cudownych ozdrowień. W ramce podany jest telefon. Pełna reklama. Bezpłatna? Nową formą promocji jest bioenergoterapeutyczna strona internetowa. To tam można przeczytać wyznania: „To był rodzaj prądu. W moim organizmie działo się coś dziwnego. Po sześciu zabiegach poszłam do lekarza. Powtórzono badania. Po raku nie zostało ani śladu”. W Internecie można znaleźć propozycje terapii śmiechem i ofertę bioenergoterapeuty, który zajmuje się psami. Ogłaszają się specjaliści od refleksoterapii, akupresury, akupunktury, chiropraktyki, świecowania metodą Indian Hopi, i oczywiście homeopaty, irydologa. Inaczej jest w dużych miastach, inaczej w małych. Warszawa, Gdańsk i Poznań –
Tagi:
Iwona Konarska