Złoto i łagry Kołymy

Złoto i łagry Kołymy

Polskie ślady między Magadanem a Jakuckiem Dobro pożałowat na Kołymu – zołotoje sierdce Rosiji – wita przyjezdnego hasło na gmachu dworca lotniczego w Magadanie na rubieży azjatyckiego kontynentu. Wkrótce się okazuje, że w 100-tysięcznym mieście nie ma ani śladu po szlachetnym kruszcu, za to wyraźnie widać generalną stagnację i wszechobecne zaniedbanie, robiące przygnębiające wrażenie. Stolica rosyjskiego Klondike to typowy produkt socjalistycznej epoki; ponure miasto szokujące realiami szarej prowincji, które w przeszłości zapisało się w ludzkiej pamięci jako brama do gułagów. Czas i klimat kompletnie zatarły ślady po kilkuset obozach. Ich resztki można dziś zobaczyć już tylko w paru zaledwie miejscach. Chętnie mi je pokaże szczycący się polskimi korzeniami Michaił Ilwis, który pomimo traumatycznych losów, represji stalinowskich, piekła zesłania odmówił propozycji emigracji i zamieszkał na tej surowej ziemi na stałe. – Polaków nie ma już tutaj prawie wcale – mówi Michaił. – Chociaż niedawno w osadzie Czerski spotkałem kilku potomków Jana Czerskiego, zesłanego tutaj w połowie XIX w. Za duże zasługi dla naukowego poznania tych obszarów imieniem wybitnego pioniera wiedzy geograficznej nazwano najwyższe góry Syberii. Jedziemy szutrową magistralą kołymską, ciągnącą się na długości 2 tys. km pomiędzy Magadanem a Jakuckiem. Wokół rozległa dziewicza kraina, zielony kobierzec tundry. Przełęcze, osypujące się zbocza górskich stoków i przede wszystkim sporadyczne ślady obecności człowieka. Na terytorium półtora raza większym od Polski żyje niespełna 200 tys. ludzi, spośród których połowa mieszka w Magadanie. W na wpół wyludnionych osadach, wyrosłych na pozostałościach łagrów, przebija skrajna nędza. – Kiedyś żyło się nam zupełnie dobrze – mówią zgodnym tonem pytani dzielni i pracowici ludzie. – Mieliśmy pewne przywileje i korzyści materialne, premię za ciężki klimat, świadczenia socjalne, bezpłatny urlop nad Morzem Czarnym, wczesną emeryturę. Dziś Moskwa zupełnie o nas zapomniała. Przychodzi wegetować. Nie dojeżdżając do opuszczonej miejscowości Miakita, Michaił mówi, aby zjechać z trasy na lewo. Polna droga jest pełna głębokich jam z wodą i jazda staje się stresująca. Gdybyśmy tu utknęli, trudno byłoby liczyć na jakąkolwiek pomoc. Co i raz kierowca zatrzymuje łazika, aby się upewnić, czy znów uda się pokonać przeszkodę. Po godzinie z trudem docieramy do dnieprowskiego łagru. Wokół niczym niezmącony spokój zdominowany przez jakąś złowrogą atmosferę. Pośród olch, piętrzących się usypisk skruszonych skał i hałd brunatnego pyłu widnieją rozsypujące się baraki z drewna modrzewiowego. Zachowały się częściowo maszyna parowa do wytwarzania energii, a także straszące swoim widokiem resztki wszechobecnych zasieków z drutu kolczastego i butwiejące na wzniesieniach w dobrze widocznych punktach wieżyczki strażnicze. Mój cicerone objaśnia, że w tym obozie kopano rudę cyny, a w kamienistych stokach wzniesień widoczne są ciemne czeluście sztolni. Urobek skalny rozdrabniano i przesiewano przez sita, po czym płukano i w ten sposób otrzymywano wzbogacony koncentrat rudy. Następnie w hutach na Uralu wytapiano już czysty metal. Pośród porzuconego sprzętu kuchennego natykamy się na żelazny piecyk w bani strażników i prymitywne narzędzia pracy: taczki, łom, kilof, łopaty. Z dala od baraków tkwią murowane izolatki o powierzchni kilku metrów kwadratowych, z solidnymi kratami z grubych stalowych prętów. Przez niewielkie otwory w żelaznych drzwiach podawano więźniom głodowe racje żywności. Polacy stanowili najliczniejszą grupę spośród więźniów pochodzących spoza Związku Radzieckiego. W Jagodnem poznaję pana Włodzimierza Christuka. To bodaj ostatni Polak żyjący dziś w tym regionie. Jako żołnierz AK został aresztowany przez NKWD w sierpniu 1944 r., pod zarzutem art. 58. kodeksu karnego, dotyczącego szpiegostwa i dywersji, i skazany na pięć lat Kołymy. Pracował w kopalni złota w łagrze Ust-Utinaja. – Nie wierzyłem, że przeżyję. Dziesiątkowały nas głodowe racje żywności, straszne mrozy, choroby i wycieńczenie katorżniczą pracą – wspomina pan Christuk głosem pozbawionym bólu czy nienawiści. – Niekiedy któryś z zdesperowanych współtowarzyszy w porywie szaleństwa decydował się na ucieczkę. Nie miał jednak żadnych szans na lodowatej pustyni czy pośród letnich bagien. Na odciętym od świata terytorium mógł tylko zamarznąć w głębokim śniegu, zginąć z głodu albo stać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2005, 2005

Kategorie: Świat