Zwycięstwo socjalistki Bachelet w Chile i Indianina Moralesa w Boliwii umacnia zwrot w lewo Ameryki Łacińskiej W przeddzień niedawnych wyborów prezydenckich w Boliwii amerykański dziennikarz zagadnął Indianina siedzącego przed domem wysoko w górach: – Czy przejmuje się pan wyborami, w których po raz pierwszy rdzenny Indianin ma szansę zostać prezydentem? – Ja i cała nasza wioska licząca 400 osób będziemy szli dwie godziny pod górę do lokalu wyborczego i po raz pierwszy wszyscy zagłosujemy. Chociaż Indianie to 70% ludności Boliwii, najbiedniejszego kraju Ameryki Południowej, niewielu można znaleźć na wysokich szczeblach władzy. Evo Morales jako pierwszy Indianin w historii boliwijskiej demokracji wygrał wybory prezydenckie, i to w pierwszej turze. Kiedy było już wiadomo, że zwyciężył, zapowiedział, że jego rządy staną się złym snem jankesów, koszmarem dla Waszyngtonu. Co ich łączy? Morales zawarł antyamerykański triumwirat z Fidelem Castro i wojskowym prezydentem Wenezueli, Hugo Chávezem. Bo to właśnie Amerykanie, a dokładnie wielkie amerykańskie korporacje są elementem łączącym kreola Castro, metysa Cháveza i Indianina Moralesa. Kiedyś na przyjęciu z okazji święta narodowego Meksyku w ambasadzie tego kraju w Warszawie pojawił się ambasador USA i wzniósł toast za integrującą rolę Stanów Zjednoczonych w Ameryce. Tak bardzo zirytowało to ówczesnego ambasadora Meksyku, że stwierdził, iż skoro już opowiadamy dowcipy, to on też jeden opowie. I zapytał swego amerykańskiego kolegę, czy wie, dlaczego w Stanach nigdy nie było puczu wojskowego. Bo w USA nie ma ambasady amerykańskiej! Morales, a przed tygodniem także centrolewicowa socjalistka Michelle Bachelet z Chile dołączyli do całej plejady lewicowych latynoskich prezydentów, takich jak Chávez w Wenezueli, Ińacio Lula da Silva w Brazylii, Alfredo Kirchner w Argentynie i Tabaré Vázquez w Urugwaju. Do przejęcia władzy szykuje się także dwóch rywalizujących ze sobą sandinistów w Nikaragui. W Meksyku Andrés Manuel López Obrador i w Peru kolejny Indianin, Ollanta Humala. Wszyscy kandydują jeszcze w tym roku. Jednak na pytanie, co się właściwie takiego stało, że pod bokiem jedynego światowego imperium stojącego na straży neoliberalnego porządku oligarchia przegrywa wybory z kandydatami „populistami”, nie jest wcale łatwo odpowiedzieć. Południowoamerykański zwrot w lewo nie ma wspólnej ideologii. Wielu wygrywających wybory lewicowców – takich jak Chilijka Bachelet czy rządzący Brazylią były związkowiec Lula – to po prostu socjaldemokraci w stylu zachodnioeuropejskim. Nie walczą z kapitalizmem, tylko z jego neoliberalnymi aberracjami. A jednak dla Amerykanów i światowych korporacji przywykłych traktować ten kontynent jako wewnętrzne podwórko Stanów Zjednoczonych i ich zaplecze surowcowe, gdzie do lat 80. na eksploatację pozwalały podtrzymywane przez USA reżimy wojskowe, demokracja w działaniu okazuje się niespodzianką. W czasach, kiedy 90-latka Augusta Pinocheta ciągają po sądach za mordowanie w czasie jego dyktatury przeciwników politycznych i korupcję, a były prezydent Peru, Fujimori, jest ścigany za łamanie praw człowieka i czeka w Chile na ekstradycję do Peru, coraz trudniej załatwiać sprawę za pomocą inspirowanych z zewnątrz puczów wojskowych. Ostatnia taka próba w Wenezueli zakończyła się umocnieniem Cháveza, choć Amerykanie przedwcześnie uznali zamachowców za nowy legalny rząd Wenezueli. Nowy Bolívar Hugo Chávez wymyślił rewolucję bolívariańską. Nie jest to odwzorowanie modelu kubańskiego, choć prezydent Wenezueli z upodobaniem łamie amerykańską blokadę, dostarczając na Kubę ropę naftową. Ideologia tego ruchu jest przepojona raczej oświeceniowym humanizmem i egalitaryzmem w wojskowym wykonaniu niż marksizmem. Pomysł, że dochody z ropy piątego co do wielkości światowego producenta tego surowca przeznaczone zostaną częściowo na walkę z nędzą i wykluczeniem społecznym, powszechną oświatę oraz opiekę zdrowotną, to jeszcze nie zakwestionowanie systemu. Jednak sieć spółdzielczych supermarketów, do których zadań należy rozdawnictwo żywności wśród 8 mln najbiedniejszych rodzin, wielkopowierzchniowych sklepów zaopatrujących się bezpośrednio u drobnych i średnich rolników, jest wyzwaniem dla znanego nam systemu dystrybucji. Sam Chávez czuje się nowym Bolívarem i pragnie jednoczyć Amerykę Łacińską w walce przeciw globalizacji w wydaniu pożądanym przez amerykańskie i światowe koncerny. Amerykanie zaś mają swoją koncepcję jednoczenia. Jest nią największa na świecie amerykańska strefa wolnego handlu – ALCA. Od Alaski po Ziemię Ognistą. Na ostatnim szczycie obu Ameryk w argentyńskim Mar del Plata prezydent Bush nie przekonał swych
Tagi:
Mirosław Ikonowicz