Prosiłem o miejsce ostatnie, bo nie wypadało mi się wpychać przed aktyw Platformy Obywatelskiej Prof. Adam Koseski– rektor Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku, prowadzi badania w zakresie najnowszych dziejów powszechnych, zwłaszcza problematyki bałkańskiej oraz losów Polaków na Wschodzie. Jest też tłumaczem literatury naukowej i pięknej z języka bułgarskiego. Lewicowi wyborcy byli przekonani, że pan nie kandyduje, nie widzieli pana nazwiska na listach Zjednoczonej Lewicy. Tymczasem można je odszukać na liście PO. – Nikt poważnie mi nie proponował kandydowania z listy Zjednoczonej Lewicy, zjednoczonej dość formalnie, tuż przed wyborami – trochę późno, choć dobre i to. Na „przyczepkę” do listy nie wyraziłem zgody. Życzę kandydatom lewicy powodzenia w okręgu ostrołęcko-siedleckim, to trudny dla niej okręg. Do dzisiaj pozostaje tajemnicą, nie tylko dla mnie, jak SLD i jego liderzy zaprzepaścili szanse realizacji postulatów lewicowych, dopuścili do odpływu elektoratu. SLD miał grubo ponad 40% poparcia, a obecnie kołacze o 8%. Hadko! Zachowawczość, kunktatorstwo i oportunizm to główne grzechy lewicy. Proszę zauważyć, że PiS, bez względu na to, czy jest u władzy, czy o nią wojuje, może liczyć na stały elektorat w granicach ok. 30%. Przyjąłem propozycję kandydowania z listy PO w okręgu ostrołęcko-siedleckim (lista nr 2), ale prosiłem o ostatnie na niej miejsce (22.), bo nie wypadało mi się wpychać przed aktyw Platformy. Jestem kandydatem z zewnątrz, a moje poglądy nie zawsze były zgodne z linią tej partii, zwłaszcza w zakresie tzw. liberalizmu i „niewidzialnej ręki rynku”. Czy zmiana listy wyborczej oznacza zmianę przekonań? – Nie byłem i nie jestem skoczkiem na politycznej szachownicy. Zmiana listy w żadnym wypadku nie oznacza zmiany zapatrywań, jak miało to i ma miejsce w odniesieniu do polityków, których nazwisk nie chcę wymieniać. A tak w ogóle po co pan kandyduje, mało panu zajęć i obowiązków? – Obowiązków mam wystarczająco dużo: służbowych (jestem wieloletnim rektorem Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku), naukowych i dydaktycznych, społecznych (wspieram Polski Czerwony Krzyż i organizacje opieki społecznej) oraz rodzinnych (jako mąż, ojciec i już dziadek dwóch dorodnych wnuków). Prowadzę aktywny tryb życia. Kandyduję, bo chcę swoje doświadczenie, wiedzę i umiejętności wykorzystać nie tylko w skali regionalnej. Będę zadowolony, jeśli przydadzą się one, choćby w stopniu minimalnym, dla pożytku i dobra wspólnego. Rozumiem, że sprawy nauki i oświaty będą dla pana najważniejsze, tym bardziej że wydatki na naukę (0,42% PKB) trzeba uznać za skandalicznie niskie. – Bez wątpienia są kroplą w morzu potrzeb. Dużo więcej wydajemy na zbrojenia, a sojusznicy sprzedają nam sprzęt w najlepszym razie drugiego gatunku. Jeśli praktyką stanie się wzrost wydatków na naukę o 0,15% PKB rocznie, bez względu na formę własności podmiotów finansowanych, to w 2020 r. nakłady na naukę wyniosą 2% PKB, w tym 1% z budżetu i 1% z innych źródeł, choć nie wiadomo jeszcze z jakich. Wydatki na naukę na rok 2015 wyniosą zapewne ok. 7,438 mld zł, czyli 0,42% PKB. Nie ma się czym chwalić. Na przykład szkołom artystycznym zmniejszono w tym roku dotacje. Polskie szkolnictwo od 1989 r. reformowano już wielokrotnie. Nadal nie mamy przemyślanego, spójnego systemu nauki? – Polskie szkoły i uczelnie reformowało po 1989 r. 25 ministrów edukacji, nauki i szkolnictwa wyższego. Krajowy system edukacyjny – od przedszkola do uczelni – nie został ukształtowany na podstawie konsekwentnie realizowanego jednolitego programu reformatorskiego. Podupadło średnie szkolnictwo zawodowe wszystkich rodzajów, co skutkuje dzisiaj bezrobociem młodzieży i jej frustracją. Nie bardzo wiadomo, co dalej z gimnazjami, które wprowadził w 1999 r., nawiązując do przedwojennej tradycji, lecz w zupełnie innych realiach gospodarczych, politycznych i kulturowych, minister Mirosław Handke. Nie wiadomo, bo poziom wiedzy polskich gimnazjalistów jest co najmniej dobry. Ich reprezentanci zajmują obecnie w matematyce 11. miejsce na świecie i piąte w Europie. Jednocześnie nauczyciele akademiccy od lat narzekają na słabe przygotowanie absolwentów szkół średnich. Czy reformy szkolnictwa wyższego wprowadzone przez minister Barbarę Kudrycką przyniosły spodziewane efekty? – Nie. System szkolnictwa wyższego jest rozchwiany. Wprawdzie osiągnięto postęp w tzw. scholaryzacji, czego dowodzi wzrost liczby i uczelni, i studentów, lecz jakość kształcenia budzi często wiele zastrzeżeń. W 1989 r. funkcjonowały 92 szkoły wyższe, które kształciły ok. 400 tys. studentów, ale już w 2004 r. istniało ich ok.
Tagi:
Paweł Dybicz