Arabia Saudyjska – ojczyzna bin Ladena jest światowym ogniskiem islamskiego fundamentalizmu Arabia Saudyjska jest najważniejszym sojusznikiem Ameryki wśród państw arabskich. Zarazem jednak z tego pustynnego królestwa wywodzi się większość terrorystów i islamskich radykałów. Bez saudyjskich petrodolarów bin Laden nie mógłby stworzyć swej zbrodniczej organizacji. Trudno przecenić znaczenie tego rozległego kraju, obejmującego cztery piąte Półwyspu Arabskiego. Pod pustynnym piaskiem ukryte są największe na świecie zasoby ropy naftowej (262 miliardy baryłek), stanowiące 25% globalnych rezerw. Przy obecnym tempie wydobycia saudyjskiej ropy wystarczy jeszcze na całe stulecie, podczas gdy zasoby „czarnego złota” w Stanach Zjednoczonych zostaną wyczerpane po latach dziesięciu. Arabia Saudyjska nie tylko zasila w paliwo motor światowej ekonomii, ale jest także centrum religii mającej 1,2 miliarda wyznawców. Tu znajdują się najświętsze miejsca islamu – Mekka i Medyna. Każdy muzułmanin ma obowiązek co najmniej raz w życiu odbyć pielgrzymkę do Mekki. Stąd do Arabii Saudyjskiej ściągają co roku setki tysięcy wieśniaków z Bangladeszu, studentów z Sudanu, biznesmenów znad Zatoki Perskiej. Saudyjski monarcha nosi dumny tytuł „Strażnika obu miejsc świętych”, co ma stanowić religijną legitymizację jego władzy. W wojnie z terroryzmem Rijad jest nominalnie sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. Alians ten jednak zaczyna się kruszyć. Saudowie nie zgodzili się, aby amerykańskie samoloty, bombardujące Afganistan, startowały z ich bazy lotniczej Prinz Sultan, zbudowanej zresztą przy wydatnej pomocy USA. Politycy z Waszyngtonu nie wierzyli własnym uszom; w ogóle nie spodziewali się odmowy. Szef saudyjskiej dyplomacji, książę Najef, oświadczył ponadto otwarcie, że jego kraj bynajmniej „nie jest szczęśliwy” z powodu amerykańskich nalotów na Taliban. Amerykańskie media zareagowały z oburzeniem. „Nasi pseudo-sojusznicy”, napisał dziennik „New York Post”. Zdaniem gazety „New York Times”, przymierze Rijadu z Waszyngtonem od początku było oparte na „niezwykle cynicznych” podstawach. Saudowie potrzebują amerykańskiej ochrony militarnej przez atakami agresywnych sąsiadów, jak Iran czy Irak, a także przed buntami własnych poddanych, domagających się reform. Dlatego „Strażnicy obu miejsc świętych” pozwolili „niewiernym” amerykańskim żołnierzom założyć bazy na swej ziemi. Gospodarka USA nie może funkcjonować bez saudyjskiej ropy, ponadto Rijad jest głównym importerem niezwykle kosztownego amerykańskiego sprzętu wojennego (monarchia na Półwyspie Arabskim przeznacza na obronę 40% swego budżetu!). Stąd też Waszyngton hołubi swych saudyjskich aliantów, nie przejmując się prawami człowieka. Tymczasem Arabia Saudyjska jest absolutną monarchią plemienną, surową dyktaturą religijną, w której cała władza należy do królewskiego klanu, liczącego, według różnych szacunków, od 5 do 30 tys. książąt, księżniczek i dalszych krewnych. Jak stwierdza raport Amnesty International: „Strach przenika każdy aspekt saudyjskich struktur państwowych. Nie ma partii politycznych, wyborów, niezależnych organów ustawodawczych i sądownictwa, związków zawodowych i organizacji praw człowieka. Każdy, kto krytykuje system, jest surowo karany. Opozycjoniści religijni i polityczni przetrzymywani są w więzieniu bez sądu lub w następstwie nieuczciwych procesów. Tortury są na porządku dziennym. Pracownicy cudzoziemscy stale narażeni są na prześladowania”. Co więcej, w królestwie Saudów obowiązuje średniowieczne islamskie prawo – szariat. Nad jego urzeczywistnianiem czuwa tajna policja z Ministerstwa ds. Popierania Cnoty i Zapobiegania Grzechom. Podobna instytucja istnieje także w Afganistanie. Talibowie zbudowali swą ponurą teokrację, wzorując się właśnie na saudyjskim wzorze. W pustynnym królestwie kat publicznie obcina złodziejom ręce, a rabusiom i mordercom – głowy. Cudzołożnicom grozi śmierć przez ukamienowanie. W porównaniu z Arabią Saudyjską nawet Islamska Republika Iranu może uchodzić za ostoję feminizmu. Saudyjki pozbawione są wszelkich praw publicznych, nie mogą nawet prowadzić samochodu. Dziewczyna z wysokiego rodu, która utraci dziewictwo przed ślubem, może zostać zamurowana żywcem (podają jej wprawdzie jedzenie przez wąski otwór, ale nigdy nie opuści zamurowanej komnaty). Praktykowanie wszelkich religii, poza islamem, jest na „świętej ziemi Mahometa” zakazane. Ten, kto urządzi nawet prywatne chrześcijańskie nabożeństwo, trafia za kraty. Misjonarzom grozi kara śmierci, jak w Afganistanie. Gdy wzniesiono meczet w Rzymie i papież poprosił o zgodę na zbudowanie w Mekce kościoła, spotkał się
Tagi:
Krzysztof Kęciek