Znieść prace licencjackie

Znieść prace licencjackie

Główną przyczyną patologii w szkolnictwie wyższym, a pośrednio także w nauce, jest… nadmierny rozwój szkolnictwa tzw. prywatnego i publicznego zawodowego Premier Donald Tusk i minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka zapowiedzieli na spotkaniu z rektorami szkół wyższych poważne reformy w sektorze naukowo-akademickim. Wiele jest w programie rządowym postulatów słusznych, ale są i takie, które budzą kontrowersje, a niektóre wręcz grzeszą brakiem logiki. Nie jest – generalnie – tak źle w polskim szkolnictwie wyższym oraz nauce, jak wynikałoby to z diagnozy min. Kudryckiej. A jeśli tu i ówdzie niedobrze się dzieje, to przyczyny są bardziej złożone, niż sądzą autorzy reform i – co więcej – proponowane zmiany istotnej poprawy raczej nie przyniosą. Lepszy towar za darmo, gorszy za pieniądze Sprawa pierwsza, to odpłatność za edukację w szkole wyższej. Problem o wielkim ciężarze społecznym, bolący, oczekujący na rozwiązanie. Tymczasem w proponowanej reformie nie widać jego rozwiązania. Z przedstawionych propozycji wynika, że w dalszym ciągu nie będą płatne studia dzienne na uczelniach publicznych, natomiast trzeba będzie płacić – jak do tej pory – za studia niestacjonarne w szkołach publicznych i studia w szkołach niepublicznych. Oznacza to podtrzymanie istniejącej od lat patologii. Sytuacja wygląda praktycznie tak, że dobrzy studenci, pochodzący z zamożniejszych i lepiej wykształconych rodzin studiują zazwyczaj bezpłatnie na najlepszych uczelniach (zwanych po reformie flagowymi), ci zaś na ogół gorzej przygotowani, z biedniejszych rodzin i z prowincjonalnych szkół zapełniają niedawno powstałe szkoły niepubliczne i, co gorsza, muszą za tę edukację drogo (i coraz drożej) płacić. Jak się ma taki układ do elementarnej sprawiedliwości społecznej, etyki? Jak się to ma do elementarnej ekonomii, że za dobry towar kupiony w dobrym sklepie klient (z reguły zamożny) nic nie płaci, a za towar gorszy należy słono płacić? Habilitacja – nieco historii Sprawa druga, budząca najwięcej kontrowersji, to habilitacje. Środowisko naukowe i akademickie jest na tym punkcie szczególnie uczulone, bo pamięta różne reformy w tej dziedzinie. Głównym grzechem habilitacji ma być – zdaniem autorów reformy – opóźnianie rozwoju i awansu młodych kadr naukowo-dydaktycznych oraz utrudnianie uznawania stopni zagranicznych w naszym kraju. Z taką argumentacją nie sposób się zgodzić. Nagła likwidacja habilitacji, i to właśnie teraz, przyniosłaby więcej szkody niż pożytku. Habilitacje nie są przecież osobliwością naszego – polskiego systemu nauki i szkolnictwa wyższego. Habilitacja jest starą instytucją europejską, powstałą na przełomie XVII i XVIII w.. Na dużą skalę upowszechniła się w XIX w. na uniwersytetach niemieckiego obszaru językowego. Obecnie habilitacje istnieją w wielu krajach europejskich m.in. w Niemczech, Szwajcarii, Austrii, Czechach, na Słowacji, w Słowenii, Francji, Rosji czy na Węgrzech. W Polsce system habilitacji funkcjonował do II wojny światowej. Na początku lat 50. przyjęto w naszym kraju model radziecki (stalinowski), który praktycznie likwidował habilitację, stopień doktora zastąpiono stopniem kandydata nauk, a jako wyższe stopnie wprowadzono m.in. zastępcę profesora. Tytuły te zniesiono i przywrócono stare nazewnictwo po 1956 r. w ramach „popaździernikowej odwilży”. Zamiast zastępcy profesora wprowadzono tytuł naukowy docenta, który można było uzyskać po habilitacji. Po 1968 r. „docent” oznacza już stanowisko, a do jego uzyskania nie jest potrzebna habilitacja. Pod koniec lat 70. – pod wpływem presji środowiska akademickiego – przyjęto, że docentem może zostać – poza wyjątkami – osoba, która ma stopień naukowy doktora habilitowanego. Ale na stanowisko docenta mianował jednak dalej minister i dopiero ta nominacja nadawała doktorowi habilitowanemu pełne prawa samodzielnego pracownika nauki. W 1990 r. ograniczono nadawanie docenta, a wprowadzono w to miejsce stanowisko tzw. profesora uczelnianego. Osoby, które były wcześniej zatrudnione jako docenci, zachowywały to stanowisko (jeśli oczywiście nie awansowały). Ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym z 27 lipca 2005 r. dopuszcza w określonych przypadkach wprowadzenie stanowiska docenta (bez habilitacji), jako najwyższego stanowiska w grupie pracowników dydaktycznych; praktyki takie są jednak bardzo rzadkie. Zostawić habilitacje Opinie, że habilitacje są przeszkodą w rozwoju naukowym nie znajdują generalnie pokrycia w rzeczywistości. Osobiście przeszedłem całą drogę awansową od magistra po profesora tytularnego. Habilitacja nie była w tym przeszkodą. Odwrotnie, to właśnie ona doskonale mobilizowała mnie do pracy. Tak postrzegam również awanse większości moich kolegów po fachu. Przecież przygotowywanie rozprawy habilitacyjnej, poprzedza solidna, samodzielna praca

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 21/2008

Kategorie: Opinie