Anglicy nie powiedzą ci wprost, co nie pasuje. Miną wieki, zanim się zorientujesz Miki, 39 lat, Londyn Znamy się jeszcze z Warszawy. Kiedy osiem lat temu awansowała w swojej korporacji, okazało się, że jej nowe biurko będzie stało nie w Warszawie, tylko w londyńskim City. Teraz zarządza tubylcami, ale zastana kultura pracy budzi w niej często głęboki sprzeciw. W przeciwieństwie do kultury osobistej, zwłaszcza tubylców z wyższej społecznej półki. Po czterech latach rozmawiania o pogodzie kolega z biura zapytał, czy nie poszłabym obejrzeć koncertu. Grał garażowy zespół. Pewnie, że chciałam. Wcześniej nie wysyłał żadnego sygnału pozazawodowego, nic. Dwa lata zbierał się na odwagę. Wychodziliśmy wcześniej grupą na wspólne lancze, a w czwartki lub piątki na drinki. Praca w MTV to orka, ale dużo śmiechu jest przy tej robocie. Mijała 10 wieczorem i wszyscy rozchodzili się do domów. Nikt przez cztery lata nie zaprosił mnie do siebie. Koniec pracy, do widzenia, ja do hotelu. Wtedy pierwszy raz poznałam Anglików spoza pracy. Białych, wykształconych, kolegów Nicka ze studiów w Oxfordzie. Prawników i historyków. Dobrze sobie radzą, niektórzy mają nawet własne mieszkania. Trochę się kryją, że są posh [eleganccy – przyp. red.], ale akcent ich zdradza. Wszyscy chodzili do wytwornych szkół, niektórzy do szkół z internatem. „Przepraszam najmocniej, czy mogę spytać, skąd jesteś?”. Ja im odpowiadałam z entuzjazmem, bo jestem bardzo dumna z tego, że jestem Polką, i wciąż uważam, że Warszawa jest fajniejsza od Londynu. Z PRZYJACIÓŁMI NICKA rozmawiało się świetnie. O polityce, o stanie świata. Są oczytani i mają tę podświadomą imperialną perspektywę. Widzą świat, a nie jego wycinek. Dyskutujesz z nimi i czujesz więcej powietrza, ważne sprawy nie kończą się na Odrze i Nysie, a nawet nie na Berlinie i Moskwie. Są bardzo świadomi społecznie, wrażliwi socjalnie – działają w organizacjach pro-social, biegają maratony i zbierają fundusze w organizacjach charytatywnych. Jeden z tych kulturalnych erudytów został ostatnio złapany, kiedy sikał w bramie. Policja go zatrzymała. Konaliśmy ze śmiechu. Odtąd protestuję przeciwko stereotypowi, że tylko Polacy sikają tam, gdzie nie trzeba. Moi intelektualiści imprezują bez umiaru. Oczywiście tylko w piątki i soboty. W tzw. school nights – kiedy trzeba iść do pracy następnego dnia rano – nie można się umówić nawet na kolację. Rozmowy o uczuciach – to łamanie kołem. Przyjaciele Nicka nie plotkują i się nie zwierzają. Nie ma: usiądźmy i przegadajmy. Po dwóch latach zamieszkaliśmy z Nickiem. Wynajmujemy naprawdę duże mieszkanie w Islington i dzielimy je z Johnnym, przyjacielem Nicka, i Anną, która kiedyś była dziewczyną jego najlepszego kumpla. Anna i Johnny nie są parą. Kiedyś zdarzyło się dinner party, ja gotowałam. Wyspecjalizowałam się w brytyjskiej kuchni. (…) Lubię te angielskie rustykalne dania, chociaż głównie na nie patrzę, bo jestem wegetarianką. Kiedy ostatnio gotowałam w Polsce, to się okazało, że połowa gości jest na diecie, połowa nie je po 18, wieprzowina jest ble. W Londku nikt ci nie powie, że czegoś nie zje, to by było w złym guście. Tak więc przyszli goście, Johnny’ego nie było w domu. Rozmawialiśmy, piliśmy wino, zrobiło się późno. Goście nie mieli jak wrócić do domu, metro przestaje jeździć po 23. Powiedzieliśmy, że nie ma John- ny’ego – mogą się przespać u niego. Na weekend pojechaliśmy z Nickiem do Oxfordu. Dzwoni Johnny, Nick odbiera w aucie i słyszę po głosie, że coś jest nie tak. Nick mówi, że tak, nasi wspólni znajomi się przespali. Porozmawiali jeszcze chwilę. Pytam Nicka, czy coś się stało, czy Johnny był wkurzony. Nick mówi, że nie, nie, absolutnie (everything is fine…). Wróciliśmy i widzę, że Johnny siedzi przy stole w kuchni i rozmowa się nie klei. Zapytałam wprost: „Johnny, jesteś wkurzony?”. „Nie, nie”. Drążę jednak, choć na sposób angielski: „Widzę tu słonia w pokoju, mamy kłopot. Czy chodzi o to, że nie chcesz, żeby ktoś korzystał z twojego łóżka, kiedy ciebie nie ma? Jeśli tak – powiedz słowo”. Widziałam twarze Nicka i Johnny’ego. Byli w szoku, chcieli jak najszybciej uciec. Obaj poczekaliby, aż ten słoń sam zniknie. W końcu Johnny przyznał, że tak, chodzi o to spanie. To czemu nie mógł powiedzieć od razu? Normalnie? Nie mógł, chciał poczekać, aż słoń zniknie. Tak wygląda rozwiązywanie problemów. A ja na przekór bardzo chętnie wyprowadzam ich z równowagi –
Tagi:
Ewa Winnicka