Znowu dzień nienawiści w Sejmie

Zapiski polityczne Atmosfera obrad w sali sejmowej staje się coraz obrzydliwsza. Padają obelgi, kłamliwe stwierdzenia, fałszywe oskarżenia. Może rzeczywiście nadchodzi pora rozwiązania parlamentu i zarządzenia nowych wyborów? Tylko jaka jest gwarancja, że nowa izba poselska uwolni się tą drogą od jawnych psycholi, od profesjonalnych kłamców, od fałszywych proroków – od tych nawiedzonych obrońców prawa i moralności występujących buńczucznie w imię dobra kraju, a we własnym życiu oskarżonych o pospolite kryminalne nadużycia publicznego grosza, choć to przecież ponoć profesjonalni adwokaci, czy raczej jeden adwokat. Obrady są coraz częściej ponurym widowiskiem aktorów mających w „głębokim poważaniu” dobro państwa, a walczących zacięcie i brutalnie o własną popularność i jakże często o brudne interesy swoich partii. Taki obrzydliwy dzień miałem właśnie wczoraj, gdy przyszło mi być tzw. sprawozdawcą prezydialnego projekty uchwały – a właściwie oświadczenia Sejmu w formie uchwały w 60. rocznicę bestialskich mordów, których wpierw na Wołyniu, a potem na moim rodzinnym Podolu dopuściła się ludność ukraińska tych ziem na swoich odwiecznych sąsiadach, a bywało, że i na bliskich krewnych. Projekt ten został wynegocjowany przez grupę polskich posłów z parlamentarzystami ukraińskimi i oba najwyższe organy władzy miały prawie równocześnie przyjąć te teksty. Napisano to, co należało, zwięźle i mądrze, szukając takich słów i sformułowań, które byłyby możliwe do przyjęcia przez obie strony tego tragicznego wspominania dawnego zbrodniczego sporu. Było to zadanie niezwykle trudne, gdyż na Ukrainie obowiązuje w tej sprawie zupełnie inna skala wartości. Dla nich osławiona Ukraińska Powstańcza Armia to coś w rodzaju Armii Krajowej, czyli bojowa organizacja walcząca o niepodległość ojczyzny. My widzimy to niestety całkiem inaczej. W naszych wspomnieniach UPA zapisała się jako formacja zdecydowanie zbrodnicza, która podjęła zbrodniczymi metodami dzieło tego, co nazywamy dzisiaj czystkami etnicznymi, choć jak powiedziałem w Sejmie, nam, świadkom epoki, pasuje tu raczej słowo ludobójstwo, tyle że właśnie tego słowa nie mogliby zaaprobować parlamentarzyści ukraińscy, tak jak spora część Polaków nie może się pogodzić ze stwierdzeniem, że bestialskiego mordu w Jedwabnem dokonali Polacy, wprawdzie wyraźnie zainspirowani przez Niemców, ale jednak zabijali i palili sami Polacy. Ta smutna prawda świadcząca o zdolności naszego narodu, a raczej tylko jego małej cząstki, do popełnienia fatalnego w wymowie międzynarodowej okrucieństwa, nie przechodzi przez usta i nie mieści się w głowach olbrzymiej części naszego społeczeństwa. A jednak, jak ogłosił to wczoraj IPN, tak się w roku 1941 w Jedwabnem wydarzyło. Mieszkałem wówczas w pobliżu miejsca ludobójczej tragedii i dobrze poznałem wściekle antysemickie nastroje tej ostatniej w Polsce, dość sporej dzielnicy szlachty zagrodowej, bohaterskiej w ratowaniu Polaków od bolszewickich zagrożeń – sam tego doświadczyłem – ale Żydom wrogiej, co smutniejsze, za sprawą Kościoła katolickiego, którego kapłani nie tylko nie potrafili owego wściekłego antysemityzmu opanować, lecz sami go jeszcze podsycali, na co są bardzo liczne dowody, z „Małym Dziennikiem” św. Maksymiliana Kolbego włącznie. Przywołuję ten smutny, nasz własny wstyd, aby nie pisząc zbyt wiele, dosadnie przybliżyć problem ukraińskich trudności z uznaniem zbrodniczej – w naszych oczach – działalności UPA na Wołyniu i Podolu. A wolność dał niepodległej obecnie Ukrainie nie ich wysiłek zbrojny, krwawo po wojnie poskromiony i pohańbiony przez Stalina, lecz rozpad Związku Radzieckiego zawdzięczany Gorbaczowowi, a nieco wcześniej polskiemu Okrągłemu Stołowi. Wróćmy na salę sejmową w dniu wczorajszym. Moje wystąpienie zawierało krótką historię wydarzeń poprzedzających wołyńskie i podolskie rzezie Polaków. Mówiłem o koliszczyźnie i jej krwawym poskromieniu przez wojska polskie i rosyjskie, mówiłem o walkach o Lwów, o bestialskiej pacyfikacji, którą dobrze z bardzo wczesnej młodości pamiętam, i wreszcie o wręcz nieprawdopodobnej, ale powziętej decyzji władz Polski sanacyjnej, nakazującej wojsku na pograniczu Wołynia i Chełmszczyzny spalenie ponad stu ruskich cerkwi prawosławnych. O tym wszystkim u nas dzisiaj się nie mówi, ale tak przecież było i nie można rzezi Polaków odrywać od zdarzeń boleśnie godzących w ludność ukraińską. Posłowie lewicy zrozumieli i poparli projekt uchwały, dający okazję do – jeśli zostanie przez oba parlamenty przyjęta – przełamania dominującej na Ukrainie, szczególnie zachodniej, bariery milczenia o dokonanych zbrodniach ukraińskich. Natomiast tak zwana prawica sejmowa, z wyłączeniem Platformy Obywatelskiej, odrzuciła projekt w całości. Używając niewybrednych lub

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 29/2003

Kategorie: Felietony