Pałubicki idzie w zaparte, twierdząc, że nie było manipulowania podczas lustracji prezydentów. Fakty świadczą przeciwko niemu 7 września Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa nakazał wznowić śledztwo w sprawie inwigilacji prawicy. Tym samym uchylił decyzję Prokuratury Okręgowej w Warszawie o umorzeniu tego postępowania. Sprawa tzw. “inwigilacji prawicy” (tak zwanej – bo chodzi tu o rzeczy znacznie poważniejsze niż obserwowanie i podsłuchiwanie) ciągnie się od lipca 1997 r. Wtedy to w UOP, w szafie płk. Lesiaka, szefa tajnego zespołu, znaleziono dokumenty, które jasno wskazywały, że w latach 1992-93 UOP prowadził działania mające na celu skłócenie, rozbicie i skompromitowanie partii prawicowych, antywałęsowskich, kierowanych m.in. przez Jarosława Kaczyńskiego, Jana Olszewskiego, Adama Glapińskiego. Ówcześni szefowie UOP-u zanieśli znalezione materiały do prokuratury, a ona, w październiku 1997 r. wszczęła śledztwo. Toczyło się ono w dziwnej atmosferze, prowadzący ją prokuratorzy zostali odsunięci od jej prowadzenia, aż wreszcie śledztwo zostało umorzone. Bo – jak argumentowano – w działaniach UOP-u nie dopatrzono się złamania prawa. Czyli podrzucanie do gazet fałszywek mających kompromitować polityków, wykorzystywanie agentów-dziennikarzy, agentów-polityków, którzy rozsiewali plotki i kłamstwa, rozbijanie przez policję polityczną legalnie działających partii – wszystko to okazało się być działaniami legalnymi. Przykład losów śledztwa w sprawie inwigilacji prawicy pozwala lepiej zrozumieć najgłośniejszą sprawę ostatnich tygodni – lustrację prezydentów Kwaśniewskiego i Wałęsy. Tu również mamy do czynienia z materią dwóch rodzajów – faktami i głośnymi okrzykami, że UOP nie naruszył prawa. Być może – nie naruszył. Tylko że, po pierwsze, nie sposób tego sprawdzić. Sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych nie ma uprawnień śledczych, skazana jest więc jedynie na informacje, które UOP jej udzieli. I tyle. Musi je przyjmować za dobrą monetę. Po drugie, jak pokazuje sprawa inwigilacji prawicy, funkcjonariusze UOP-u mają wystarczająco wiele sposobów, by robić “swoje” i twierdzić, że prawa nie złamali, a najwyżej popełnili jakieś nieistotne uchybienia. Tu można popełnić każde świństwo i głośno krzyczeć, że wszystko było zgodnie z prawem. Druga materia to fakty. Sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych podtrzymała swoje stanowisko. UOP podczas lustrowania prezydentów dopuścił się rażących “uchybień”. Przede wszystkim żonglował dokumentami, które posiadał, jedne przytrzymując, inne kierując do sądu. Tak np. w sprawie Kwaśniewskiego wysłał do sądu SB-ecki paszkwil, mimo że do niczego sędziom nie był potrzebny, a w sprawie Wałęsy przytrzymał u siebie notatkę, która okazała się kluczowa w uwolnieniu go od podejrzeń. Zamiast niej do sądu powędrowała sterta nie mających mocy dowodowej kserokopii… Poza tym UOP – to stwierdzono ponad wszelką wątpliwość – przez rok trzymał u siebie materiał, który mógł sugerować, że Kwaśniewski był współpracownikiem SB, rzucając go na stół dopiero w ogniu wyborczej kampanii. Tu śmiesznie brzmią tłumaczenia UOP-u, że dokumentu nie można było przesłać Rzecznikowi Interesu Publicznego, bo był niekompletny. A kiedy miałby być kompletny? Albo że przesłanie go Rzecznikowi nic by nie zmieniło, bo i tak podczas lustracji kandydatów na prezydenta musiałby trafić do sądu. Owszem, musiałby i trafiłby – tylko że już razem z opinią Rzecznika Interesu Publicznego i protokołami przesłuchań świadków, kapitana Wytrwała i jego przełożonych… Całe śledztwo sędziego Nizieńskiego mielibyśmy już dawno za sobą i kilkutygodniowego spektaklu z podejrzewaniem Kwaśniewskiego o kłamstwo lustracyjne po prostu by nie było. Mieliśmy więc w sprawie lustracji prezydentów oczywistą manipulację. Żonglowanie dokumentami, przeciek do “Gazety Polskiej”, zachowanie szefa UOP-u, Zbigniewa Nowka – to wszystko nie pozostawia cienia wątpliwości co do intencji AWS-owskiej ekipy. Dorzućmy do tego jeszcze jedno: już jesienią ubiegłego roku w kuluarach Sejmu intensywnie plotkowano, iż Pałubicki obiecał Krzaklewskiemu, że znajdzie coś na Kwaśniewskiego, że go zatrzyma. W świetle niedawnych wydarzeń inaczej trzeba spojrzeć na te plotki… Tajna policja znów więc zagrała w politycznej grze. A że jej nie wyszło? No cóż, na szczęście, opinia publiczna i Sąd Lustracyjny stanęły na wysokości zadania. W tym wszystkim niepokojące jest jeszcze jedno: reakcja ministra Pałubickiego i AWS-owskiego członka komisji specjalnej, Konstantego Miodowicza. Pałubicki idzie w zaparte i obraża prezydenta Rzeczpospolitej, opowiadając o jego psychice etc. Pałubicki jest zacietrzewiony i nienawidzi Kwaśniewskiego – to widać. A taki szef służb specjalnych jest po prostu groźny dla państwa. Innego rodzaju zacietrzewienie widać u Miodowicza, byłego
Tagi:
Marek Zalewski