Został mi kompleks dziadostwa

Został mi kompleks dziadostwa

Cholesterol mam w normie. Jem tłusto, lubię piwo i wódkę. Więc czego mam się bać? Rozmowa z Markiem Siudymem – Aktorstwo przyciąga ludzi, którzy chcą odkrywać dla siebie rzeczy nieznane. To owocuje fantastycznymi przygodami. Dużo takich przygód pan zaliczył? – Jestem w zawodzie blisko 30 lat, więc siłą rzeczy było ich sporo. – A których więcej: satysfakcjonujących czy przykrych? – Satysfakcjonujących. Bilans jest zdecydowanie pozytywny. – Pierwsza z nich?… – Kabaret Kur. Powstał w czasach studenckich z inicjatywy Andrzeja Strzeleckiego. Poza mną byli w nim Krzysiek Majchrzak, Witek Zborowski, Joachim Lamża, później doszedł Paweł Wawrzecki. Pierwsze przedstawienia graliśmy w szkole teatralnej, a po dyplomie zostaliśmy kupieni na pniu do STS-u. Od razu wypłynęliśmy na szerokie wody. Za nasz entuzjazm i młodość dostaliśmy nagrodę od losu. Mieliśmy dość naiwne wyobrażenia o życiu i do wszystkiego podchodziliśmy z ogromnym luzem. To była nasza siła. Mimo kłótni na temat sztuki wiązał nas wspólny sposób myślenia, wspólna estetyka. Jestem wdzięczny losowi, że na samym starcie miałem takich, a nie innych kolegów. Myślę, że spotykanie odpowiednich ludzi jest warunkiem powodzenia w życiu. – Aktor to dzisiaj powołanie czy też lepiej lub gorzej płatny zawód? – Absolutnie lepiej lub gorzej płatny zawód. Rzemiosło, artystyczne rzemiosło. I nie ma co wybrzydzać na to określenie. Rzemieślnik, u którego zamawia się figurkę lub skrzypce, bywa chwilami artystą. Aktorstwo też jest rzemiosłem, w którym czasami bywa się artystą. – Ile zawodów uprawiał pan w życiu? – Trzy. Jestem aktorem, instruktorem jazdy konnej, a w latach stanu wojennego pracowałem jako taksówkarz. – To był rodzaj protestu? – Nie. Po prostu uznałem racje środowiska, które ustaliło, że naszą zawodową aktywność ograniczamy tylko do grania w teatrze. Ale wtedy, podobnie jak dzisiaj, trudno było wyżyć z teatru i utrzymać rodzinę, toteż zwolniłem się z etatu i poszedłem „na taksówkę”. Taksówka dawała mi większe możliwości finansowe, więcej też zależało ode mnie, nie musiałem wisieć u niczyjej klamki. Nie traciłem kontaktów z zawodem. Sam sobie mogłem ustalić wolne godziny i pójść zagrać rolę w teatrze. – Który z tych trzech zawodów jest najtrudniejszy? – Mimo wszystko aktorstwo. – A najprzyjemniejszy? – Jeździectwo. – Jednak aktorstwo zwyciężyło. Dlaczego? – Bo jest najlepiej płatne. Nie chciałbym jednak uchodzić za człowieka cynicznego, którego z aktorstwem wiąże tylko pieniądz. Z aktorstwem jestem związany emocjonalnie. Z jeździectwem również. Oba te zawody dają szansę rozwoju, a ja uważam, że ruch do przodu jest jedynym sensem życia. Warto trwać przy zawodach, które czegokolwiek uczą. Trzymam się jeździectwa, bo dzięki kontaktom trenerskim dowiaduję się wielu ciekawych rzeczy, które w tej dziedzinie dzieją się na świecie. A poza tym praca z końmi jest czymś narkotycznym. I gdyby można było zarobić lepiej niż w aktorstwie, trwałbym przy tamtym zawodzie, a w aktorstwo bawiłbym się od czasu do czasu. Jednak jest na odwrót – w jeździectwo bawię się od czasu do czasu, a żyję z aktorstwa. – Dobrze mieć taki wybór. – Szczęśliwie zdarzyła mi się hossa. Znam wielu kolegów, nie gorszych ode mnie, wręcz lepszych, którzy są fantastycznie przygotowani do zawodu, ale nie powiodło im się i klepią biedę od jednego do drugiego przedstawienia. Nie mieli szczęścia. A ja ten łut szczęścia miałem. – Aby w aktorstwie coś osiągnąć, trzeba podobno być pazernym i bezkompromisowym? – W odniesieniu do mnie ten pogląd nie ma uzasadnienia. Nigdy mi nawet do głowy nie przyszły bezkompromisowość i pazerność, a przecież w końcu coś osiągnąłem. Szkoda tylko, że tak późno. Umiem być wdzięczny losowi za wiele rzeczy, niemniej przyzwoity poziom życia osiągnąłem, mając blisko 50 lat. A gdzie moja młodość? Przecież wtedy miałem większy potencjał, entuzjazm i zapał do pracy. Cóż z tego, skoro nie mogłem tego wykorzystać. – Dlaczego? – Odpowiedź jest prozaiczna. Nie stać mnie było na wynajęcie mieszkania z telefonem i wszelkie tak zwane okazje telewizyjne przechodziły mi koło nosa, bo mnie nie znajdowano. Po drugie, miałem w sobie duże poczucie autonomii. Nie znosiłem starać się o coś, prosić i zabiegać. Nie należałem do grupy tych miłych, zawsze uśmiechniętych, którzy z bombonierką lub

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 27/2002

Kategorie: Wywiady