W ciągu pięciu miesięcy w Kłodzku zbudowano dla powodzian osiedle 25 domów. Do dziś nazywają je „domami Blidy” Niech się mury pną do góry – tym cytatem ze znanej piosenki zatytułowano w 1997 r. w lokalnym kłodzkim piśmie prezentację osiedla w budowie, niezwykle wówczas ważnego. Znajdowało się ono pod pieczą ówczesnej prezes Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast Barbary Blidy, a powodzianie naprawdę nie mogli się doczekać odbioru kluczy. Warszawa w Kłodzku – Ech, po co wspominać tamte chwile, raz jeszcze przeżywać – mieszkanka domu na osiedlu im. Warszawy-Centrum stara się wymigać od rozmowy. Minęło już kilkanaście lat i każdy żyje innymi problemami. Znaleźli się tu wraz z pozostałymi powodzianami w grudniu 1997 r., ponieważ ich dawne domy albo przestały istnieć, albo nie nadawały się do zamieszkania, albo miały być odbudowane nie wiadomo kiedy. Oni zaś i tak baliby się do nich wrócić. Zamieszkali tu również dlatego, że dorobek ich życia popłynął z wielką wodą. – Tego nie da się zapomnieć, tej lipcowej nocy… – Teresa Kołodziej daje się w końcu namówić na wspomnienia. Siedzimy w większym pokoju ich mieszkania na osiedlu, które powstawało pod szyldem „domy dla powodzian”. Potem otrzymało nazwę od głównego darczyńcy – warszawskiej gminy Centrum. Nauczyliśmy się tu żyć Zygmunt Byrski był w tamtych latach fotoreporterem i pracował dla „Głosu Ziemi Kłodzkiej”, lokalnego dodatku nieistniejącego dziś „Słowa Polskiego”. Dziś pracuje dla tygodnika powiatu kłodzkiego, „Euroregio Glacensis”. I wybrał się ze mną do państwa Kołodziejów, zabierając część swojego archiwum. W jednym z wydań „Głosu Ziemi Kłodzkiej” z sierpnia 1997 r. jest prezentowana wizja osiedla powstającego między obwodnicą miasta na trasie Wrocław-Kudowa Zdrój a ul. Zamiejską. Budowę finansował skarb państwa, ale pieniądze na wykup gruntu ofiarowała Warszawa-Centrum. Gazeta przedstawia nawet rozkład pomieszczeń. Domy są piętrowe, z czterema mieszkaniami, z których każde ma dwa pokoje, kuchnię, łazienkę i przedpokój. Ich powierzchnie nieco się różniły, miały czterdzieści kilka lub pięćdziesiąt kilka metrów kwadratowych. Można by powiedzieć: żaden to luksus czy nawet powszechnie obowiązujący standard, szczególnie że już na początkowym etapie rodziły się pewne wątpliwości. Jednak w tamtym czasie należało jak najszybciej dać powodzianom własny dach nad głową. Wybrano szybką technologię – tłumacząc po dyletancku, polegała ona na tym, że drewniane szkielety wypełniano budowlanymi różnościami i tak powstawały mury i ściany. Domy były niepodpiwniczone. Mówiono wtedy, że te budynki nie są na naszą strefę klimatyczną. Na dodatek konstrukcja ścian i inne uwarunkowania umożliwiały wyłącznie ogrzewanie elektryczne. W mieszkaniach zainstalowano więc dmuchawy, ale ten sposób się nie sprawdził, a pierwsze rachunki za energię elektryczną, nomen omen, poraziły lokatorów. – Pamiętam wilgoć, zimno, ale z czasem nauczyliśmy się tu żyć – mówi Teresa Kołodziej. Przede wszystkim zamienili dmuchawy na piece akumulacyjne, wystąpili też o przyznanie korzystnych taryf opłat za energię „na grzanie”. Z wilgocią była inna sprawa. Ludzie wprowadzali się tu natychmiast, jednego dnia malowano ściany, drugiego lokatorzy wstawiali meble i zaczynali żyć na swoim. Nowy dom nie zdążył „oddać” wilgoci, zwyczajnie się przewietrzyć, a zasiedlenia odbywały się tuż przed zimą. Z tym wszystkim powoli sobie poradzono. Państwo Kołodziejowie stwierdzają nawet, że koszty mieszkania tutaj wcale nie są wyższe niż w innych rejonach Kłodzka. Czasem tylko denerwuje ich oddalenie od centrum miasta – mieszkali tam przez wiele lat i przyzwyczajenia zostały. Wtedy mieli wszędzie blisko. Za to teraz cenią sobie kontakt z naturą. Zimą nawet dokarmiają dzikie zwierzęta, tak stąd blisko do lasu. Ich osiedle obecnie wygląda sympatycznie, jest zadbane, zielone. Jednakowe szare domki, w sumie 25, rozlokowano na kilku tarasach. Obok nich są miejsca zabaw dla dzieci, kąciki do urządzenia grilla czy posiedzenia sobie na świeżym powietrzu. Ot, zwykłe osiedle, jakich wiele… Minister na drabinie Tymczasem w archiwum z pamiętnego 1997 r. zachowała się też fotograficzna kronika powstawania osiedla. – Proszę zobaczyć, tutaj jeszcze rośnie zboże. Żniwa zostały przyspieszone, żeby można było rozpocząć prace – wspomina Zygmunt Byrski. Dalej są pamiątki z wizyty na budowie minister
Tagi:
Violetta Waluk