Polską nauką rządzą emeryci, którzy bezwzględnie wyzyskują setki młodych uczonych Pewnego biblijnego poranka piękna Zuzanna zażywała kąpieli. W swej nagości została podejrzana przez dwóch starych i lubieżnych sędziów, którzy chcąc wymusić na niej stosunek seksualny, zaszantażowali ją oskarżeniem o cudzołóstwo ze zmyślonym młodzieńcem. Odmówiwszy, Zuzanna, osoba cnotliwa, została skazana na śmierć. Wszelako młody Daniel kazał katom czekać i wznowił proces, w którym udowodnił winę starcom, za co zostali słusznie ukarani śmiercią. Apokryf o Zuzannie i lubieżnych starcach pozwala wskazać kilka chorób niszczących instytucjonalną naukę i humanistykę w Polsce. Choroba pierwsza to recenzje grzecznościowe. Czyli: ja dam tobie, a ty mnie. Powagę tego schorzenia zrozumiemy, wskazując na jego związek z problemem piractwa naukowego, który poruszył niedawno wielu autorów, a wstrząsnął całym środowiskiem polskiej humanistyki. Szczególnie drastycznym rodzimym przypadkiem plagiatorstwa jest sprawa pewnego filozofa, któremu obecnie grozi odebranie tytułu naukowego, wręczonego mu swego czasu przez oszukanego prezydenta RP. Postępowanie tej osoby nie ma naturalnie usprawiedliwienia, jednakże trzeba się zastanowić, jak mogło dojść do tego, że uczony nagminnie plagiatujący cudze teksty awansował tak szybko, tak daleko i tak wysoko. Wiadomo, że w nauce awans możliwy jest dzięki opinii recenzentów, którzy wypowiedzieli się – a zazwyczaj wypowiadają się bardzo pozytywnie – na temat osiągnięć kandydata. Stąd naturalny wydaje się postulat, by tytuł profesora odebrać nie tylko złoczyńcy, ale także jego wspólnikom w przestępstwie, czyli przesadnie uprzejmym lub niekompetentnym recenzentom. Ich własnoręcznie podpisane recenzje można bowiem traktować jako poświadczenie nieprawdy, które wprowadziło w błąd władze łódzkiego uniwersytetu, Polskiej Akademii Nauk, ale także najwyższy urząd w państwie, urząd Prezydenta, wystawiając go przy okazji na śmieszność. Centralna Komisja ds. Tytułu Naukowego powinna zainteresować się zwłaszcza tymi recenzentami, którzy opiniowali dzieła tego złoczyńcy kilkakrotnie (bo tak dzieje się zazwyczaj), i postawić im zarzut uporczywego wprowadzania w błąd instytucji publicznych w celu osiągnięcia korzyści. Na usprawiedliwienie takich recenzentów można powiedzieć, że nie mogli znać wszystkich prac publikowanych w danej dziedzinie. Przecież tyle się teraz pisze… To prawda. tym bardziej że są nimi prawdopodobnie profesorowie mający około 70 lat, są emerytami pobierającymi pełne uposażenie emerytalne, a ponadto pracującymi na kilku etatach profesorskich i kierujący kilkoma instytutami filozofii na różnych, ale za to publicznych uniwersytetach. Wymóg znajomości publikacji w swojej dziedzinie wydaje się faktycznie trudny do spełnienia dla kogoś tak zapracowanego… To prowadzi nas do kolejnego schorzenia polskiej nauki, którym powinna się zająć gerontologia, albowiem ma związek z geriatrią. W sytuacji nadprodukcji absolwentów studiów dziennych, zaocznych i doktoranckich często najzdolniejsi ludzie muszą się poniewierać na zasiłkach, ponieważ nie mają szansy na etaty, zajęte od dziesięcioleci przez licznych starców-emerytów. Trzeba przy tym pamiętać, że każdy z nich zajmuje nie jeden, lecz co najmniej kilka etatów. Tylko w polskiej nauce możliwe jest pobieranie emerytury i jednoczesne wieloletnie zasiadanie – bo przecież nie praca! – na kilku etatach. Pamiętajmy również o tym, że taki „aktywny” zawodowo profesor-emeryt nie zadowala się najniższą pensją (obecnie ok. 2,5 tys. zł) i zazwyczaj otrzymuje stawkę maksymalną (ok. 4,5 tys. zł), plus tzw. aneksy, czyli pieniądze wyżyłowane z czesnego studentów zaocznych, których wcześniej „nie udało” się przyjąć na studia dzienne z powodu braku miejsc. W niektórych wypadkach daje to łącznie pensje grubo przekraczające… 40 tys. zł, czyli więcej niż pensja prezesa NBP. Każdy taki emeritus nie tylko odbiera pracę i możliwość rozwoju naukowego co najmniej kilku młodym uczonym, ale także bezwzględnie wyzyskuje setki innych. Geriatria naukowa stanowi więc problem poważny ekonomiczny i społeczny, a także cywilizacyjny. Geriatria wiąże się naturalnie z gerontokracją. Starcy nie tylko zostają „w nauce” o wiele za długo, często do samej śmierci, ale także do końca swych dni zachowują w jednostkach badawczo-dydaktycznych stanowiska kierownicze, prowadząc w nich swoją sklerotyczną, archaiczną, gerontokratyczną politykę, zazdrośnie nie dopuszczając ludzi młodych do nabywania doświadczeń w zarządzaniu nauką. W rezultacie człowiek nauki w Polsce zasiada na stołku kierownika zakładu czy instytutu dopiero dobrze po czterdziestce i jeszcze mu wypominają, że taki młody, a tak mocno awansował… Ponadto ci „aktywni” emeryci, jak w Księdze Daniela, są niekwestionowanymi
Tagi:
Jacenty Wertyczko