Rodzina patchworkowa – dopust boży czy szansa? Wojciech Eichelberger Jedno jest pewne – to duże wyzwanie. – Oj tak. Wyzwanie dla systemów rodzinnych, które tworzą ten patchwork, i dla każdego uczestnika. Wiem coś na ten temat, bo sam już po raz drugi jestem częścią takiej rodziny. Mam dwóch dorosłych synów z poprzedniego małżeństwa, a moja obecna partnerka jest mamą dorastającej córki i syna. Mogę więc powiedzieć, że jestem doświadczonym patchworkowym ojcem i ojczymem. Ale mam też sporo w tej materii doświadczeń zawodowych, bo wielu ludzi przychodzących do mnie po psychologiczną pomoc to osoby z takich rodzin. (…) Fakty są jednak brutalne. Jak podaje GUS, w 2016 r. rozwiodło się 64 tys. małżeństw na 195 tys. zawartych. Statystyki nie obejmują ludzi z niesformalizowanych związków, a oni też się rozstają, też mają dzieci. – To ogromny społeczny problem. Te 64 tys. (plus niesformalizowani) wchodzi w kolejne związki na ogół z partnerami z tzw. matrymonialnego rynku wtórnego i tworzy czasem wielopiętrowe patchworkowe systemy. Z moich zawodowych doświadczeń wiem, że ci ludzie czują się zagubieni, winni, nie wiedzą, jak żyć i jak układać relacje w patchworkowym systemie. (…) To pokuśmy się o sformułowanie tych trudności. Pierwsza, jaka sama się nasuwa: patchworkowi partnerzy budują na gruzach, wchodzą w nowe związki z niezagojonymi ranami… – …dobrze jest je najpierw zaleczyć, zanim wejdziemy w kolejne bliskie relacje. To ważne dla sukcesu kolejnej rodziny. Druga trudność: w powstałych systemach pojawia się wielu uczestników, a każdy z nich jest równie ważny. – Porównałbym spotkanie tych systemów do kolizji dwóch transatlantyków. Na każdym z nich jest system rodzinny, który już się zorganizował, ukonstytuował, który ma za sobą wiele doświadczeń, zwyczajów, rytuałów i płynie w jakimś kierunku. Transatlantyki się mijają i nagle np. zamężna matka stojąca na burcie jednego z nich widzi na drugim mężczyznę, o którym zawsze marzyła, ale pech chciał, że jest on żonatym ojcem. Nawiązują kontakt, zakochują się i decydują, żeby być razem. Ale już nigdy nie będą mogli popłynąć na swoim własnym statku, tam gdzie chcą, bo każde z nich ciągnie za sobą wszystkich pasażerów transatlantyku, na którym dotychczas podróżowali. Powstaje ogromne zamieszanie, ludzie nie wiedzą, na którym ze statków mają płynąć dalej, jaki obrać kurs, część chce winnych katastrofy wsadzić do szalupy ratunkowej i zostawić na oceanie, ale wtedy nie wiadomo, co zrobić z ich dziećmi, z byłymi partnerami, teściami i resztą krewnych. W końcu nie ma innego wyjścia, jak tylko związać oba statki linami, przerzucić między burtami trapy i uzgodnić jakiś kompromisowy kurs. Część nie chce płynąć dalej na takich połączonych statkach. Mimo to trzeba jakoś razem funkcjonować. W tzw. rodzinach pierwszych (przed rozwodem) też są trudności, ale ich skala jest nieporównanie mniejsza. – Dodajmy dla porządku, że rodziny patchworkowe tworzą się tylko wtedy, kiedy przynajmniej w jednym pierwszym związku są dzieci. Bo gdy rozstają się dorosłe osoby bez dzieci, to jeśli zechcą, mogą rozejść się na zawsze. A jeśli jedna z nich zwiąże się z kimś, kto też nie ma dzieci, to spokojnie mogą odpłynąć w dal na swojej łodzi. Nie ma wtedy potrzeby żmudnego zszywania patchworku. Dzieci są elementem, który decyduje o powstaniu patchworkowej rodziny, bo mama i tata zawsze będą ich rodzicami, niezależnie od tego, jak się zachowają po rozstaniu i gdzie los ich poniesie. Dlatego rozstający się rodzice małych, jeszcze niesamodzielnych dzieci powinni podejmować wysiłek dalszego ich wychowywania i troski o nie mimo wszystkich trudności i komplikacji, jakie niesie ze sobą patchworkowy system. (…) Ludzie decydujący się na patchwork powinni sobie uświadomić, w co wchodzą, na co się decydują. – I w jakim momencie życia. Bo na podjęcie decyzji o dalszym życiu w patchworku istnieją lepsze i gorsze okresy oraz lepsze i gorsze sposoby rozpoczynania karkołomnej patchworkowej drogi. Bardzo złym sposobem przechodzenia z pierwszej, klasycznej rodziny do patchworkowej jest budowanie w trakcie trwania pierwszego związku drugiego równoległego, zakonspirowanego. Czyli przechodzenie z jednej relacji w następną „na zakładkę”. Z pewnością mniej kłopotów i komplikacji emocjonalnych mają ci kaskaderzy, którzy między jednym związkiem a drugim robią sobie przestrzeń na samotność i refleksję. Wtedy można mieć większą pewność, że ta trudna