Związkowe paniska

Związkowe paniska

Kto ma związkowca w rodzinie, ten nie zginie Jerzy Hausner powiedział w Sejmie, że roczne utrzymanie górniczych związków zawodowych kosztuje branżę 100 mln zł. Zamiast 90 działaczy do pracy oddelegowanych jest 189. Ich średni zarobek to 6 tys. zł. Jeszcze w 1991 r. wszystko było proste. W górnictwie działały cztery związki zawodowe: Federacja Związków Górników w Polsce, Związek Zawodowy „Kadra”, NSZZ „Solidarność” i „Solidarność 80”. A choć potem liczba zatrudnionych w górnictwie malała, liczba związków zawodowych rosła. 10, 20, 30, kilkadziesiąt. Powstawały, dzieliły się, łączyły. – Gdyby nie związki, praca w górnictwie wyglądałaby jak w XIX w. – przekonywał lider górniczej „Solidarności”, Henryk Nakonieczny. Ale dla niektórych był to po prostu złoty interes. Ustawa zakładała, że jeśli w przedsiębiorstwie pracuje od 150 do 500 związkowców, to przysługuje im jeden etat związkowy. I tak dalej: od 500 do 1000 – dwa etaty, do 2 tys. – trzy, powyżej 2 tys. – cztery. Etatowy związkowiec brał pensję będącą średnią z trzech ostatnich miesięcy. Jak sobie w tym czasie dorzucił wolne soboty i niedziele, wychodziło mu więcej. W dodatku jeśli dyrektor chciał dobrze żyć ze związkami, to albo zwiększał liczbę etatów, albo ktoś ważny dostawał większe pieniądze. Dla tych, którzy zbliżali się do emerytury, też nie było to złe rozwiązanie. Funkcyjnego nie można zwolnić z pracy wcześniej niż rok po upływie kadencji. Czyli po pięciu latach. Kiedy zaczęto likwidować kopalnie, ludzie garnęli się do związków zawodowych. Potem wystarczyło już tylko się postarać o wybór do zarządu albo komisji rewizyjnej. W jednej z kopalń przeznaczonych do likwidacji wykonano prawdziwy majstersztyk. Do wielu różnych związków zapisała się cała załoga. A ile osób liczyły komisje rewizyjne w tych związkach? Ano mogły mieć do 30 członków. Niektórzy związkowcy walczyli o wszystko, a kiedy nie można było walczyć o wszystko, walczyli o co innego. W sierpniu 2001 r. w kopalni Piast przygotowywano się do obchodów jubileuszu 25-lecia. Niestety, spokoju nie było. Poszło o souvenir. Konkretnie o kufel piwa. Pamiątkowy – wielki, wykonany z mosiądzu i z metalową pokrywką. Kufli było coś koło 8 tys. – tyle, ilu pracowników Piasta, w sumie kosztowały około pół miliona złotych. Pieniądze pochodziły z funduszu świadczeń socjalnych. W kopalni zawrzało. Pokłócili się wszyscy ze wszystkimi. Najpierw dyrekcja ze związkami. Potem z załogą. W końcu związkowcy między sobą. Dyrekcja ostatecznie kupiła kufle. No to związkowcy poszli na całość: ogłosili strajk okupacyjny. Przez cztery dni okupowali gabinet dyrektora kopalni. Najwięksi, najmniejsi Śląskie związki można segregować według różnych kryteriów. Na przykład kryterium genezy: jako postfederacyjne, „Solidarność”, postsolidarnościowe. Według wielkości – ZZGwP, „Solidarność”, i… co dalej? Można dzielić na reformistów, radykałów i bojówkarzy. Powstawały i „Solidarność 80”, i Chrześcijański Związek Zawodowy im. Księdza Jerzego Popiełuszki, ale on działał tylko w KWK „Niwka-Modrzejów”. Kopalni, w której wyświęcono dopiero co przygotowaną do wydobycia bogatą ścianę, a zaraz potem kopalnię zamknięto. Powstał również Związek Miast i Wsi „Rybnik 90”, zaś Anatol Samonczuk z Rudy Śląskiej wniósł do jednego z pomieszczeń biurowych kopalni Polska-Wirek podniszczone meble i zarejestrował Związek Zawodowy Górników na Urlopach. Udowodnił, że można założyć górniczy związek zawodowy dla setki ludzi, i to niekoniecznie w kopalni. Powstała „Kontra”, a z „Kontry” jeszcze jedna „Kontra” – w Gliwicach. Obu „Kontrom” raczej się nie udało, bo kiedy w 1992 r. zakładano tę pierwszą, poseł Tomasz Karwowski był szczęśliwym człowiekiem: – Wreszcie KPN – mówił – będzie mógł bez przeszkód mieć wgląd do dokumentacji przedsiębiorstw i lustrować kadry. Na pewno w każdej kopalni ma swoją organizację Związek Zawodowy Górników w Polsce, największa górnicza centrala związkowa. Andrzej Chwiluk, przewodniczący związku, nie jest członkiem SLD. Był, przez pół roku. Związek, o którym mówiono kiedyś, że jego najostrzejszą formą protestu są długie faksy, chce się trzymać tak daleko od polityki jak to tylko możliwe. Ale teraz to niemożliwe. – Pieniędzy na inwestycje w polskim górnictwie nie ma już od 14 lat – mówi Chwiluk. – Albo te pieniądze idą na likwidacje, albo na osłony, albo na regulację zobowiązań. My będziemy zamykać kopalnie, a już czają się ludzie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 39/2003

Kategorie: Kraj