Zwykły polski burdel

Zwykły polski burdel

Wałęsa jest jak Szwejk. Nie wiadomo, geniusz czy idiota. A taki Miodowicz to cudowny ponadczasowy okaz palanta TOMASZ JASTRUN (ur. w 1950 r.) – poeta, prozaik, publicysta. Syn poetki Mieczysławy Buczkówny i poety Mieczysława Jastruna. W latach 70. i 80. związany z opozycją. Wieloletni felietonista paryskiej „Kultury”, gdzie pod pseudonimem Witold Charłamp pisał „Dziennik zewnętrzny”. Wydał wiele tomów wierszy (ostatnio „Tylko czułość idzie do nieba”), opowiadania („Gorący lód”), zbiór felietonów („Gra wstępna”), a niedawno powieść „Rzeka podziemna”. Publikuje m.in. w „Rzeczpospolitej” i „Zwierciadle”. – Obawiam się, że nasza rozmowa będzie pesymistyczna… – Mam opinię malkontenta i pesymisty, a pan, chociaż taki młody, to też jakby mało wesoły, ale to nic oryginalnego w naszym kraju – śpiewamy w wielkim żałobnym chórze. Polacy są mistrzami świata w narzekaniu; narzekają, jak mają powód, a też jak go nie mają. – A słuszne jest narzekanie na tegoroczną kampanię wyborczą? – Jak większość rodaków jestem śmiertelnie zmęczony polskim życiem politycznym, więc mniej je śledzę, niż powinienem. Ale zapewne wkrótce walka wyborcza mnie wciągnie i znowu będę się denerwował. – Ja mam wrażenie, że w tej kampanii wyszło na jaw polityczne zezwierzęcenie. To nie jest czysta gra, jakiej można by oczekiwać od ludzi, którzy od 16 lat budują w Polsce demokrację. – Trochę pan przesadza. To też fatalnie wygląda w innych krajach, nawet o dłuższej demokratycznej tradycji niż nasza. Władza jest niebywałym narkotykiem. W Stanach Zjednoczonych kampania jest o wiele bardziej brutalna i brudna, ale już inaczej jest w Skandynawii. Smutne, że przejmujemy najgorsze wzory. – Efekt jest taki, że mnóstwo ludzi nie idzie na wybory. Ciągle słyszę wśród swoich znajomych: O nie, niech się dalej bawią sami. – Mam nadzieję, że frekwencja nie będzie taka zła – poruszamy się w wąskiej warszawskiej grupie ludzi, a Polska bardzo się zróżnicowała. I nikt już nie wie, jaka jest naprawdę. Ale skala zgorszenia tym, co się dzieje, łączy wszystkich, nawet idiotów i intelektualistów. Absencja wyborcza nie jest mądrą formą protestu. – Ale jeśli zaniechanie wyborcze jest dziś świadomym wyborem, to mamy do czynienia z nieposłuszeństwem obywatelskim. – Gdyby nikt nie poszedł, o to by mi się podobało, to byłoby coś! A tak, to będzie to raczej odczytane jako świadectwo, że nie jesteśmy do demokracji dojrzali. Mnie też czasami kusi, by nie iść na wybory, przecież nie widzę partii, na którą z pełnym przekonaniem mógłbym oddać swój głos. – Niedawne obchody 25-lecia „Solidarności” to też dobry przykład degrengolady: ten obóz jest dramatycznie skłócony, a ideały sięgnęły bruku. – Nie pojechałem na obchody do Gdańska, chociaż miałem zaproszenie. Zupełnie mi wystarczy wyjazd 25 lat temu, gdy byłem w stoczni aż do zakończenia strajku. To najpiękniejsza przygoda mego życia. Tamtej Polski, rzeczywiście prawdziwej solidarności, bezinteresowności, odwagi, trudno było nie kochać. Ten niezwykły potencjał gdzieś nadal w nas jest i nawet czasami się ujawnia, ale tylko na chwilę. Lecz mimo wszystko jestem za tworzeniem mitu Sierpnia, to nie powinno się rozpłynąć w śmierdzącej mgle dzisiejszych politycznych kłótni. – Zgadzam się z panem, ale gdy Kaczyński bezprawnie zakazuje parady gejów, a potem w spocie wyborczym pokazuje, jak walczył w Gdańsku między innymi o wolność słowa, to odczuwam mdłości. – Na to nie ma rady, politycy – i z prawa, i z lewa – zawsze będą wykorzystywać historię do doraźnych działań politycznych. A jak mieli ładne życiorysy, które im zbrzydły, to będą się chwalić przeszłością. – Tak, tylko że ja wolę, żeby to Wojciech Olejniczak, mój równolatek, podpisywał się pod niespełnionymi do dziś postulatami, niż żeby Kaczyński, uczestnik tamtych dni, cynicznie i fałszywie to rozgrywał. Bo to właśnie on powinien udowodnić, że ideały Sierpnia traktuje bez hipokryzji. – Mnie też do pasji doprowadza obyczajowy obskurantyzm Kaczyńskich, który zresztą wydaje się częścią ich gry politycznej – i to ma jakiś sens, że odbierają głosy Lidze – ale pamiętam, że oni kiedyś też byli, jeśli nie piękni, to prawi i odważni. Gorzej, że Lech Wałęsa nieustannie ujawnia swoje koszmarne wady; ja już w kilka miesięcy po sierpniu roku ’80 nie miałem co do niego żadnych złudzeń. A nie tak dawne telewizyjne spotkanie Wałęsy z gen. Jaruzelskim to był żałosny spektakl, legendarny przywódca „Solidarności”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 38/2005

Kategorie: Wywiady