Żyć z cudzymi rękami

Żyć z cudzymi rękami

Karl Merk jest pierwszym człowiekiem, któremu przeszczepiono obie ręce Trudno wyobrazić sobie życie z cudzymi rękami. Należały do zmarłego, którego rodzina zgodziła się je oddać do transplantacji. Ręce to nie to samo, co wątroba czy serce. Po przeszczepie pozostaje blizna i świadomość czyjejś części noszonej w sobie. Ręce, dłonie, palce, paznokcie widzi się bez przerwy. Mogą być rękami robotnika, rolnika, ministra czy pianisty. Tymi rękami teraz dotyka się siebie, dotyka bliskich. Rok temu Karl Merk nie miał wątpliwości, że da sobie radę z tym bagażem towarzyszącym jego nowym rękom. Jeśli tylko operacja się uda, jego organizm zaakceptuje i przyjmie przeszczep, no i jeśli żona zaakceptuje nowe dłonie. Żonie Karla Merka ręce spodobały się od razu, kiedy zobaczyła je po operacji jako część ciała swojego męża, leżące bez ruchu na kołdrze. Już jego, ale jeszcze nieruchome. Dla Merka wybudzenie z narkozy było najpiękniejszym momentem. Powiedział: – One są całkowicie moje. Nigdy ich nie oddam. Własne ręce Merk stracił siedem lat temu. Był rolnikiem. Nie wyłączył w garażu traktora, do którego zamocowane było urządzenie do cięcia kukurydzy. Poślizgnął się, upadł i oparł się nie o to, o co powinien. Uruchomił maszynerię. Kiedy maszyna wciągnęła błyskawicznie jedną rękę i zamieniła ją w szczątki, Merk pomyślał „Trudno, mam jeszcze prawą rękę, dam radę się uwolnić”. Maszyna zatrzymała się aż na polu. Zdążyła pozbawić rolnika także prawej ręki. Merk pamięta to dokładnie. Wszystko widział, nie stracił przytomności. Ktoś wyłączył maszynę, wyciągnął go spod niej. Potem lekarz, śmigłowiec, operacja. Sześć lat czekania Ciało bez rąk zachowuje się inaczej. Traci swoją statykę. Wszystkiego trzeba uczyć się na nowo. Chodzenia, siadania, wstawania. Człowiek traci samodzielność. Czeka, aż ktoś mu wymyje zęby, nałoży ubranie, nakarmi, włączy ulubiony program. Człowiek bez rąk nie może się podrapać. Nie może nikogo przytulić. Merk wytrenował swoje nogi i palce u stóp: nauczył się prowadzić auto przy pomocy stóp, telefonuje, wykonuje nimi wiele czynności. Został zaopatrzony w protezy rąk. Kiedy się pocił, nie funkcjonowały, ale pomagały chociaż w zachowaniu równowagi. Nie stały się częścią inwalidy, nie zadziałały. Karl Merk od początku zdecydowany był na przeszczep. To uparty, wytrzymały człowiek, przez sześć lat nauczył się żyć bez rąk, ale czekał na swoją szansę. Kiedy rok temu zadzwonił telefon, nie wierzyli z żoną. Jest dawca. Ta sama płeć, odpowiedni kolor skóry, grupa krwi, odpowiednia wielkość, nawet owłosienie było podobne. I odpowiednie kroki: stwierdzenie śmierci mózgowej, meldunek o dawcy do Niemieckiej Fundacji Transplantologii, oświadczenie rodziny o zgodzie na wykorzystanie rąk zmarłego do transplantacji. To działo się 25 lipca 2008 r. Następnego dnia Merk z żoną mieli stawić się w słynnej Klinikum rechts der Isar (Klinice na prawym brzegu Izary) w Monachium. Przez sześć lat Karl Merk przygotowywał się na tę sytuację. Również z psychologiem, który pracuje z pacjentami poddawanymi transplantacji. Sibylle Storkebaum z monachijskiej kliniki zajmuje się takimi pacjentami, sprawdza ich gotowość na nową sytuację. Na ile są stabilni emocjonalnie, czy piją alkohol, jak sobie radzą z przeciwnościami, jaki jest ich poziom lęków? Bardzo istotna jest stabilna sytuacja życiowa i rodzinna pacjenta. Problemów i pytań jest wiele, pacjent bowiem musi się oswoić ze świadomością, że jego częścią będzie odtąd część ciała zmarłego człowieka. Przeszczepiane nerki, wątroba, serce to dla lekarzy chleb codzienny, ale dla pacjenta to osobiste przeżycie. I każdy z pacjentów indywidualnie do tego podchodzi i znosi świadomość czyjejś obecności w swoim organizmie. Znany jest przypadek Nowozelandczyka, 48-letniego wówczas Clinta Hallama, pierwszego człowieka, któremu przeszczepiono dłoń (w klinice w Lyonie 23 września 1998 r.). Trzy lata później na jego własne życzenie tę samą dłoń mu odjęto. 15 godzin przy stole operacyjnym Psycholożka z kliniki w Monachium, Sibylle Storkebaum, musi pacjentów na wiele przygotować. Na łamach „Süddeutsche Zeitung” mówi, że przede wszystkim muszą nauczyć się czekać: najpierw na swoje miejsce na liście oczekujących na przeszczep, potem na dawcę, na przeszczep i na przeżycie. Z przeszczepem lub bez.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 33/2009

Kategorie: Nauka
Tagi: Beata Dżon