Każdego można nauczyć rzeczy technicznych, aktorstwa. Ale nie na każdego chce się potem patrzeć Jan Machulski (ur. 03.07.1928 r. w Łodzi) – aktor, reżyser, twórca Teatru Ochoty, wykładowca w łódzkiej szkole filmowej oraz w prywatnej trzyletniej Szkole Aktorskiej Haliny i Jana Machulskich w Warszawie. Związany m.in. ze sceną lubelską, z łódzkim Teatrem im. Jaracza, z warszawskim Teatrem Polskim i Teatrem Narodowym. Widzowie kinowi zapewne pamiętają go z udanego debiutu w filmie „Ostatni dzień lata”, nagrodzonego na festiwalu w Wenecji, z „Lalki” Hasa (rola Ochockiego), „Sublokatora” Majewskiego (rola Ludwika) oraz z „Vabanku” (niezapomniany Kwinto) w reżyserii Juliusza Machulskiego. Cztery lata temu Jan Machulski wydał książkę „Chłopak z Hollyłódź”, która jest wyborem z jego prowadzonych od ponad 40 lat dzienników. – Jest pan aktorem i reżyserem, od 25 lat wykładowcą akademickim, twórcą Teatru Ochoty oraz Ogniska Teatralnego, założycielem Zamojskiego Lata Teatralnego, wychowawcą kilku pokoleń zainteresowanych sztuką dzieciaków i ojcem Juliusza Machulskiego. Dużo jak na jednego człowieka. A teraz jeszcze prowadzi pan własną szkołę teatralną. Kto ją wymyślił i po co? – To jest trzyletnia, prywatna szkoła aktorska, działa od czterech lat przy ASSITEJ – Międzynarodowym Stowarzyszeniu Teatrów dla Dzieci i Młodzieży. Została zaakceptowana przez ministerstwo jako szkoła eksperymentalna. Wymyśliliśmy ją razem z moją żoną Haliną – zawsze robimy wszystko razem. Kiedy przeszliśmy na emeryturę, stwierdziliśmy, że warto naszą wiedzę i doświadczenie przekazać młodym ludziom, wychować następców. Chyba nam się to udało. Jest grupa znakomitych przyszłych aktorów; byle tylko mieli szczęście, żeby ktoś ich zaprosił do teatru, do telewizji, do filmu. To ważne, żeby grać dużo. – Tymczasem sytuacja na tzw. rynku pracy, nawet tych młodych, zdolnych, nie jest ciekawa. – Jest beznadziejna. Ale w innych dziedzinach jest podobnie – weźmy szpitale, szkoły. Wszędzie jest marnie, chudo, bo nikogo to naprawdę nie interesuje, na nic nie ma pieniędzy. A do teatrów nie będzie nikt angażował nowych ludzi, jeśli nie ma pieniędzy. Kultura już dawno zeszła na dalszy plan. Łatwiej zrobić serial czy sitcom niż spektakl teatralny czy dobry film. Kiedyś była taka piosenka: „Byle dużo, byle na chama, a ludzie to kupią”. Cóż, takie przyszły czasy, że pieniądz dyktuje warunki. Musimy przez to przejść. Chyba się kiedyś obudzimy, wrócimy do podstaw, do kultury. – Myślę z pewnym współczuciem o młodych ludziach, którzy kończą szkoły aktorskie. Muszą być bardzo sfrustrowani, jeśli są dobrze przygotowani, utalentowani, a jedyne propozycje, jakie otrzymują, to reklamy czy sitcomy. – No to nie jest źle. To mają więcej forsy, niż zarobiliby w teatrze przez cały rok. – A jeśli ktoś ma większe ambicje, marzy o wspaniałych rolach, ciekawym repertuarze? – To tworzy grupę i gra. Ja już w szkole założyłem taką grupę, a potem, po latach Teatr Ochoty. Zupełnie od zera. Nie było pieniędzy, nie było lokalu, nie było ludzi, a powstał – wprawdzie po wielu wysiłkach – teatr, który razem z żoną prowadziliśmy przez 25 lat. Na początku graliśmy za darmo (a dzisiaj, czy ktoś coś zrobi za darmo?). Nie chcieliśmy tylko siedzieć i czekać, aż w końcu ktoś zadzwoni. Ryzyko jest wpisane w nasz zawód. Kiedy byłem w szkole aktorskiej, pytałem profesorów, jak to jest z rolami. Odpowiadali: skończysz szkołę, usiądziesz w kawiarni, będziesz czekał. Może cię ktoś zaangażuje. – Ale pan miał szczęście skończyć szkołę w lepszych czasach. Państwo nie żałowało pieniędzy na kulturę, aktorzy dostawali etaty w teatrach. – Tak, czasy dla kultury były znakomite. Ale też nie wszystkim się udawało. Na moim roku były 33 osoby, a tylko Pawlicki i ja jakoś się zanotowaliśmy, reszta potonęła. To taki zawód, że nas jedzą, a nie my. Ma się szczęście, dostaje się propozycje, to się leci dalej i jeżeli się nie zgłupieje, to się istnieje. Ja się jakoś trzymam w grupie aktorów zauważalnych. W przyszłym roku minie 50 lat mojej pracy artystycznej. – Kiedy odkrył pan w sobie żyłkę pedagogiczną? – Halina skończyła najpierw studia pedagogiczne, zanim wzięła się za aktorstwo i reżyserię. To ona wyzwoliła we mnie pedagoga. Założyła zespół dziecięcy, przychodziły tam maluchy z kluczami na szyi. Zrobiła z nimi zespół teatralny, a w nim „Pchłę
Tagi:
Ewa Likowska